Piątek, 26 lipca 2019
Kategoria Ekskursja, Kółka do 150 km, Górskie
Ekskursja mazowiecko – podkarpacka cześć 4 (GV)
Zbudzony jestem przez wilgoć, cały tropik mokry, osiadła na nim rosa, jest jeszcze szaro, zjadam przygotowaną wieczorem podwójną porcję ryżu, w zalewie pomidorowej. Suszenie, pakowanie, ogarnianie zajmuje trochę czasu, zanim rower stoi gotowy do jazdy zbliża się godzina 7.00, i to jest zasadnicza różnica, w wyjazdach jednodniowych, z domu, rower jest spakowany i czeka, wystarczy tylko wyjść, wsiąść i jechać. Dzisiaj chcę zbliżyć się do Przemyśla na pół obrotu koła. Wracam w okolice stacji PKP, i wzdłuż torów jadę szutrem na zachód, jeszcze jest płasko, nic nie zapowiada głównego menu dzisiejszego dnia.
Zaczyna kropić, do Rzeszowa dojeżdżam już w deszczu, przeczekuje gdzie się da, później jadę i znowu moknę i przeczekuję. Sprawdzam pogodę, na trasie spore prawdopodobieństwo burz. Przez południową część miasta Green Velo ładnie poprowadzone wzdłuż rzeki Wisłok, droga ma charakter rekreacyjny. Nagle sielanka komunikacyjna kończy się i ląduje na pierwszym podjeździe, wąski, roztrzaskany na poboczach asfalt, spory ruch, remont drogi, prędkości tutaj nie wycisnę i tak męczą się kierowcy próbując wyprzedzić mnie. Umykam na jakimś skrzyżowaniu w bok, w lokalną drogę i jest już spokojniej, deszcz również odpuścił, ale zaczynają się pierwsze pagóry, przedkarpacie, strome, ciągnące się podjazdy. Pierwsze 4 kilometry i jestem wyżej o 200 metrów, czyli inna charakterystyka jazdy, bardzo powoli w górę, mielenie karbami, odczuwalny wzrost temperatury ciała, mokre od potu ubrania, po chwili zjazd i nagłe chłodzenie i suszenie, poza tym jeszcze jest komfortowo, jadę po asfalcie przez stary malowniczy las. Mijam parę hopek i droga wykręca w szutry, a tutaj podjazdy są bardziej strome, droga zrobiono z rozrzuconych kamieni, większe sztuki trzeba omijać, a zjazdy nie tak przyjemne jak po gładkim asfalcie, trzeba koncentrować się, łatwo uszkodzić obciążone sakwami koła. Do Dynowa przez cały czas jazda na zmiany w górę i w dół, po asfalcie lub szutrze, przeskakuje z doliny w kolejną dolinę. W okolicy Futoma żwirowy podjazd, wzdłuż którego ustawiono metalowe rowery wykonane w powiększeniu, ciekawy pomysł. Mijając Dynów jestem już dobrze zmęczony, pora południowa, znajduję ładną miejscówkę w zakolu Sanu, dokańczam wczorajsze kabanosy i przeglądam profil pozostałej trasy, nie wygląda dobrze, jeszcze 4 solidne podjazdy w sumie i na oko jakieś 800 metrów. Na początek przede mną spory odcinek po płaskim wzdłuż rzeki, temperatura szybuje w górę, na pewno jest grubo ponad 30 stopni, zaczynam się gotować, nie odpuszczam otwartym sklepom, uzupełniam zapasy wody, zaskakuje mnie duże zainteresowanie ludzi, wypytują się: skąd jadę, jak długo, dokąd itd, sami opowiadają historie. Tereny, którymi biegnie GV nie są wyeksploatowane turystycznie, trasa nie przebiega w okolicach znanych miejscowości, które przeżywają letnie oblężenie i stąd ta ciekawość do zagadywania, może. Płaska jazda szybko kończy się i trzeba piąć się w górę w okolicach Jawornika Ruskiego znowu 200 metrów wyżej, ostatki wchodzą ciężko, a później długi, ciągnący się zjazd, na którym łapie mnie pół godzina zlewa, schodzę do wysokości 230 m.n.p.m., ponownie jadę wzdłuż Sanu, przeskakuję z jednego brzegu na drugi, klimatycznymi, wiszącymi kładkami pieszo-rowerowymi. Planując trasę największe nadzieje wiązałem z tym fragmentem trasy i nie zawiodłem się, jest ładnie, pagóry porośnięte lasami, dolina Sanu, mosty, w pamięci pozostało sporo migawek krajobrazów. Dojeżdżam do Babic i witam się z pętelka, GVelo zatacza od północy dwudziesto kilometrowe koło omijając DK 884, i do zaliczenia są trzy pagóry: 400 i dwa razy po 380 metrów n.p.m., słońce rozkręcone jest i grzeje ile sił, rozpoczynam wspinaczkę, najgorsze, że wiem z profilu trasy, że będzie do trzech razy sztuka, trzy przełęcze, i trzy razy od nowa podejmowany trud, przejechanie całości zajmuje półtorej godziny, na jedno wzniesienie muszę wpychać, zwyczajnie zabrakło przełożenia. W miejscowości Krzywcza ponownie jestem nad Sanem i jadę wzdłuż jej biegu, droga biegnie idealnie równolegle do rzeki. Wiem, że w Krasicach jest w lesie stary i niedrogi ośrodek domków o nazwie "Perła Sanu" i tam zamierzam podpytać się o nocleg. Już któryś raz przekraczam rzekę efektownym mostem wiszącym i podjeżdżam w górę w głąb lasu w kierunku "Perły", kończy się asfalt, po kamieniach i lepiącym się błocie brnę dalej na spotkanie z trzema jazgoczącymi psami, różnej maści i wielkości i jak okazało się charakteru. Po chwili wychyla się Pani z recepcji i negocjujemy cenę noclegu.
Ava speed: 18,89 km/h
Max speed: 58 km/h
link do zdjęć:
tutaj
Część pierwsza: Łańcut – Rzeszów
Część druga: Rzeszów – Krasice

Dynowskie pagóry.

Dojazd do Dynowa przeważnie po szutrach.

deszczowy Rzeszów

rowerowy most na Sanie
Zaczyna kropić, do Rzeszowa dojeżdżam już w deszczu, przeczekuje gdzie się da, później jadę i znowu moknę i przeczekuję. Sprawdzam pogodę, na trasie spore prawdopodobieństwo burz. Przez południową część miasta Green Velo ładnie poprowadzone wzdłuż rzeki Wisłok, droga ma charakter rekreacyjny. Nagle sielanka komunikacyjna kończy się i ląduje na pierwszym podjeździe, wąski, roztrzaskany na poboczach asfalt, spory ruch, remont drogi, prędkości tutaj nie wycisnę i tak męczą się kierowcy próbując wyprzedzić mnie. Umykam na jakimś skrzyżowaniu w bok, w lokalną drogę i jest już spokojniej, deszcz również odpuścił, ale zaczynają się pierwsze pagóry, przedkarpacie, strome, ciągnące się podjazdy. Pierwsze 4 kilometry i jestem wyżej o 200 metrów, czyli inna charakterystyka jazdy, bardzo powoli w górę, mielenie karbami, odczuwalny wzrost temperatury ciała, mokre od potu ubrania, po chwili zjazd i nagłe chłodzenie i suszenie, poza tym jeszcze jest komfortowo, jadę po asfalcie przez stary malowniczy las. Mijam parę hopek i droga wykręca w szutry, a tutaj podjazdy są bardziej strome, droga zrobiono z rozrzuconych kamieni, większe sztuki trzeba omijać, a zjazdy nie tak przyjemne jak po gładkim asfalcie, trzeba koncentrować się, łatwo uszkodzić obciążone sakwami koła. Do Dynowa przez cały czas jazda na zmiany w górę i w dół, po asfalcie lub szutrze, przeskakuje z doliny w kolejną dolinę. W okolicy Futoma żwirowy podjazd, wzdłuż którego ustawiono metalowe rowery wykonane w powiększeniu, ciekawy pomysł. Mijając Dynów jestem już dobrze zmęczony, pora południowa, znajduję ładną miejscówkę w zakolu Sanu, dokańczam wczorajsze kabanosy i przeglądam profil pozostałej trasy, nie wygląda dobrze, jeszcze 4 solidne podjazdy w sumie i na oko jakieś 800 metrów. Na początek przede mną spory odcinek po płaskim wzdłuż rzeki, temperatura szybuje w górę, na pewno jest grubo ponad 30 stopni, zaczynam się gotować, nie odpuszczam otwartym sklepom, uzupełniam zapasy wody, zaskakuje mnie duże zainteresowanie ludzi, wypytują się: skąd jadę, jak długo, dokąd itd, sami opowiadają historie. Tereny, którymi biegnie GV nie są wyeksploatowane turystycznie, trasa nie przebiega w okolicach znanych miejscowości, które przeżywają letnie oblężenie i stąd ta ciekawość do zagadywania, może. Płaska jazda szybko kończy się i trzeba piąć się w górę w okolicach Jawornika Ruskiego znowu 200 metrów wyżej, ostatki wchodzą ciężko, a później długi, ciągnący się zjazd, na którym łapie mnie pół godzina zlewa, schodzę do wysokości 230 m.n.p.m., ponownie jadę wzdłuż Sanu, przeskakuję z jednego brzegu na drugi, klimatycznymi, wiszącymi kładkami pieszo-rowerowymi. Planując trasę największe nadzieje wiązałem z tym fragmentem trasy i nie zawiodłem się, jest ładnie, pagóry porośnięte lasami, dolina Sanu, mosty, w pamięci pozostało sporo migawek krajobrazów. Dojeżdżam do Babic i witam się z pętelka, GVelo zatacza od północy dwudziesto kilometrowe koło omijając DK 884, i do zaliczenia są trzy pagóry: 400 i dwa razy po 380 metrów n.p.m., słońce rozkręcone jest i grzeje ile sił, rozpoczynam wspinaczkę, najgorsze, że wiem z profilu trasy, że będzie do trzech razy sztuka, trzy przełęcze, i trzy razy od nowa podejmowany trud, przejechanie całości zajmuje półtorej godziny, na jedno wzniesienie muszę wpychać, zwyczajnie zabrakło przełożenia. W miejscowości Krzywcza ponownie jestem nad Sanem i jadę wzdłuż jej biegu, droga biegnie idealnie równolegle do rzeki. Wiem, że w Krasicach jest w lesie stary i niedrogi ośrodek domków o nazwie "Perła Sanu" i tam zamierzam podpytać się o nocleg. Już któryś raz przekraczam rzekę efektownym mostem wiszącym i podjeżdżam w górę w głąb lasu w kierunku "Perły", kończy się asfalt, po kamieniach i lepiącym się błocie brnę dalej na spotkanie z trzema jazgoczącymi psami, różnej maści i wielkości i jak okazało się charakteru. Po chwili wychyla się Pani z recepcji i negocjujemy cenę noclegu.
Ava speed: 18,89 km/h
Max speed: 58 km/h
link do zdjęć:
tutaj
Część pierwsza: Łańcut – Rzeszów
Część druga: Rzeszów – Krasice

Dynowskie pagóry.

Dojazd do Dynowa przeważnie po szutrach.

deszczowy Rzeszów

rowerowy most na Sanie
- DST 154.00km
- Czas 08:08
- VAVG 18.93km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!