Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2023
Dystans całkowity: | 1484.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 64:06 |
Średnia prędkość: | 22.01 km/h |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 61.83 km i 2h 47m |
Więcej statystyk |
Piątek, 30 czerwca 2023
Kategoria Górskie, Kółka do 75 km, Grawele
Jeseniki, priessnitz d.3
Udany dzień tak, jak dwa dni poprzednie. Cała trasa ciekawa i udana.


1. do Priessnitz:
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1195188345?ref=w...
2. Certove Kameny:
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1195188354?ref=w...
3. Rejviz, cesta R55:
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1195188372?ref=w...


1. do Priessnitz:
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1195188345?ref=w...
2. Certove Kameny:
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1195188354?ref=w...
3. Rejviz, cesta R55:
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1195188372?ref=w...
- DST 66.00km
- Czas 03:45
- VAVG 17.60km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 czerwca 2023
Kategoria Górskie, Grawele, Kółka do 75 km
Jeseniki, czeska historia, d.2
Najgorszą akcją w biwakowaniu jest stały, nocny nacisk wody na pęcherz, gdy dla odzyskania własnego spokoju trzeba stoczyć się za miękkiego materaca, cicho rozsunąć dwa długie i wijące się błyskawiczne zamki, wyjść, cudem znaleźć klapki i przeciąć wzdłuż zawsze mokry trawnik, zderzając się z ciemnością nocy lub chłodem poranka. Oczywiście wszystko zgodnie z zasadą, że namiot najlepiej jest rozbić na uboczu, z dala od zapachów szaletu i wiecznie szwendających się ludzi.
Najlepsza w biwakowaniu jest pierwsza kawa zaparzona na camping gazie, diabelsko mocna, gęsta, zawiesista i nieokiełzaną szczyptą cukru. Powolne picie jej i patrzenie się na wschód, gdy czerń nocy, unosi się w górę, ustępuje powoli, a na linii horyzontu rysuje się srebrna kreska, oślepiająca, chłodna, która w swoim blasku pochłania domy, łąki, drogi, lasy, pola, odcina je od widoczności.
Nie lubię tego całego pakowania się przed wyjazdem, szukania, kompletowania, przewidywania, dętki, łatki, klei, imbusy, kurtka deszczowa, lampki, lampka zapasowa, i to wieczne poczucie, że czegoś zapomniałem, a torba i tak zmieniła już swoją naturalną formę.
Lubię gdy wszystko jest już gotowe, jadę, mięśnie nie współpracują, zakwaszone po wczorajszym, 100 km w poziomie i 2600 m w pionie, ale jeszcze chwila i przypomną sobie, odzyskam ten naturalny obrotowy ruch. Zaraz za bramą campingu jest skręt i wyrasta stromy garb, bezwzględny, na tyle wysoki, że zasłania kolejny widok, wiedzie przez niego prosta, wąska asfaltowa droga, taka poprowadzona na kreskę, trzeba się napiąć, przerzucić tryby napędu na minimalne z tyłu i przodu i jakoś młynkiem pokonać go. Co też ten dzisiejszy dzień jeszcze przyniesie.
Lubię Czechy, a może bardziej to wyobrażenie moje o Czechach, bez klerykalnej histerii i obłudy, bardziej zrośnięci historycznie z kulturą zachodnią, i to czego brakuje mi w moim kraju, to łatwiej odnajduje tam, przynajmniej teoretycznie. A to, co jest namacalne i od razu można pochwalić, to system oznaczenia cyklotras, uporządkowane ścieżki, dróżki, spokojne asfalty w jakiś jednolity system, który sprawia wrażenie, że moje jeżdżenie bez celu ma jednak jakiś sens.
Pierwsze kilometry to łagodnie pod górę, wyjeżdżam z lasu na pagórkowate pastwiska, w tle dwie duże górki, gęsto i równo zarośnięte lasem, zamykają panoramę doliny, ich krawędzie rozmiękczone światłem, przebijają się przez poranną mgłę, a na pierwszym planie łąki, łażą po nich krowy, owce, ładnie, zroszona czerwcowa zieleń, chmury raz zasłaniają, a później odsłaniają światło, przyjemna do obejrzenia rozległa przestrzeń, prawie nieskończona. Zatrzymałem się, chociaż nie planowałem, oparłem Gianta o drewnianą żerdź. Cisza absolutna, słychać zwierzęta przeżuwające trawę, wstrzymuje oddech, żeby doznania pogłębić, czuje przesuwające, oplatające mnie powietrze, znienacka za pleców wyłania się skoda favoritka, która na jałowym biegu zsunęła się w głąb doliny.
Za chwilę będę podjeżdżał pod Złote Hory, egzotycznie brzmi, a złoto kojarzy się z nagrodą, wiadomo, widoki panoram okupione strużką potu. Podjazd długi, ale łagodny, poprowadzony po stoku, po prawej widać równinę śląsko-opolską, a z niej już na granicy polsko-czeskiej wyrastają góry, bez gradacji, stopniowania, nagle wyrastają usypane wzdłuż zalesione kopce, tworzące doliny, królestwa światła i cienia. Oglądam sobie to zjawisko, całe życie spędziłem na równinach i ten widok jest dla mnie równie atrakcyjny jak pusta plaża z szumiącym Bałtykiem.
Do przygranicznego miasta 400 metrów w dół, klocki hamulcowe dociśnięte przez zapadające się klamki, dobrze, że ten kopiec podjeżdżałem z przeciwnej strony. Samo miasto Zlate Hory nie zauważam tam nic ciekawego poza dobrze zapowiadającą się nazwą, zbaczam do niego z ciekawości, wyjeżdżam rozczarowany z rogalikiem i kawą w żołądku.
Czarny, gładki, równo przedzielony przez dwie białe linie asfalt, odkryty, nie ma na nim nawet przydrożnych drzew, rozpuszcza się już od gorąca, wciągam to rozgrzane stojące powietrze, i jadę przez ten łagodny ciągnący się po linię horyzontu podjazd, taki, że z bliskiej perspektywy wydaje się, że jednak jest w dół, tylko dlaczego tak jest ciężko, szukam biegu, skacze łańcuch po kasecie i jakoś nie mogę się ułożyć. W końcu publiczna studnia, jeśli jest tutaj, to znaczy, że moja męka nie jest tylko subiektywnym odczuciem, a przy wodzie napełnia bidony A., cyklista z Prudnika, razem będziemy jechać do Jesenika. Wspinamy się, po lewej ogromne przestrzenie wyciętego lasu, A. opowiada o tym, że, parę lat temu jechało się tędy gęstym świerkowym lasem, niestety padł ofiarą kornika drukarza, a resztę dokończyły piły i zacięcie czeskich drwali, pozostało zniszczenie i widok na otwartą przestrzeń z białego domku ze zdjęcia.
Podjazd kończy się i wjeżdżamy do Reviz, najwyżej położonej wsi w Czechach. Ciekawe miejsce, przypominające plan filmowy, westernowe miasteczko, kolorowe domy, każdy inny, w swoim rodzaju, w końcu restauracja, w której oparcia drewnianych krzeseł wyrzeźbione są w twarze znanych czeskich polityków, ludzi kultury, historii. Jadłem tam najlepszą zupę czosnkową. Do Jesenika można śmignąć asfaltem i chyba to jest zjazd, lub pojechać przez las, trzeba tylko wspiąć się na przełęcz położoną na wysokości 1050 m. n.p.m. i później zjechać po szutrze. Wybieramy wariant leśny. W lesie duża wilgotność, bujna roślinność, A. mówi, że to dzięki częstym opadom deszczu, odpowiadam mu, że na Mazowszu bywają miesiące bez kropli deszczu, i efekt cieplarniany już się toczy. I tak pniemy się w cieniu wielkich drzew i ściany zieleni. Zajeżdżamy na cmentarz żołnierzy rosyjskich, którzy budowali drogę przez góry. Nazwiska polskie, ruskie, różne, polegli dla imperialnych celów ich władców. Podjazd łagodny, szutrowy, w końcówce jest tzw "kąsek" jak to mówią Czesi, przełęcz i w dół, w końcówce ładna dolina, otwarta przestrzeń, a wokół zalesione kopce, a na stoku jednego z nich Jesennik, ponad miastem góruje uzdrowisko. Tu rozstaję się z A, cisnę do Vrbna, ale nie wiem, że przede mną jest przełęcz Ostra, która wyciśnie ze mnie resztkę sił.
I znowu łagodny podjazd, po otwartej przestrzeni, taki, którego prawie wcale nie widać, ale za to długi, ciągnął się przez 12 km, a końcówka 12-13%, ale były małe, strome fragmenty, takie wyrywające korbę, serpentyna i w drugą stronę, niestety droga uczęszczana, i ryk silnika za pleców nie pomaga.....
W końcu przełęcz, parking i zjazd.

Najlepsza w biwakowaniu jest pierwsza kawa zaparzona na camping gazie, diabelsko mocna, gęsta, zawiesista i nieokiełzaną szczyptą cukru. Powolne picie jej i patrzenie się na wschód, gdy czerń nocy, unosi się w górę, ustępuje powoli, a na linii horyzontu rysuje się srebrna kreska, oślepiająca, chłodna, która w swoim blasku pochłania domy, łąki, drogi, lasy, pola, odcina je od widoczności.
Nie lubię tego całego pakowania się przed wyjazdem, szukania, kompletowania, przewidywania, dętki, łatki, klei, imbusy, kurtka deszczowa, lampki, lampka zapasowa, i to wieczne poczucie, że czegoś zapomniałem, a torba i tak zmieniła już swoją naturalną formę.
Lubię gdy wszystko jest już gotowe, jadę, mięśnie nie współpracują, zakwaszone po wczorajszym, 100 km w poziomie i 2600 m w pionie, ale jeszcze chwila i przypomną sobie, odzyskam ten naturalny obrotowy ruch. Zaraz za bramą campingu jest skręt i wyrasta stromy garb, bezwzględny, na tyle wysoki, że zasłania kolejny widok, wiedzie przez niego prosta, wąska asfaltowa droga, taka poprowadzona na kreskę, trzeba się napiąć, przerzucić tryby napędu na minimalne z tyłu i przodu i jakoś młynkiem pokonać go. Co też ten dzisiejszy dzień jeszcze przyniesie.
Lubię Czechy, a może bardziej to wyobrażenie moje o Czechach, bez klerykalnej histerii i obłudy, bardziej zrośnięci historycznie z kulturą zachodnią, i to czego brakuje mi w moim kraju, to łatwiej odnajduje tam, przynajmniej teoretycznie. A to, co jest namacalne i od razu można pochwalić, to system oznaczenia cyklotras, uporządkowane ścieżki, dróżki, spokojne asfalty w jakiś jednolity system, który sprawia wrażenie, że moje jeżdżenie bez celu ma jednak jakiś sens.
Pierwsze kilometry to łagodnie pod górę, wyjeżdżam z lasu na pagórkowate pastwiska, w tle dwie duże górki, gęsto i równo zarośnięte lasem, zamykają panoramę doliny, ich krawędzie rozmiękczone światłem, przebijają się przez poranną mgłę, a na pierwszym planie łąki, łażą po nich krowy, owce, ładnie, zroszona czerwcowa zieleń, chmury raz zasłaniają, a później odsłaniają światło, przyjemna do obejrzenia rozległa przestrzeń, prawie nieskończona. Zatrzymałem się, chociaż nie planowałem, oparłem Gianta o drewnianą żerdź. Cisza absolutna, słychać zwierzęta przeżuwające trawę, wstrzymuje oddech, żeby doznania pogłębić, czuje przesuwające, oplatające mnie powietrze, znienacka za pleców wyłania się skoda favoritka, która na jałowym biegu zsunęła się w głąb doliny.
Za chwilę będę podjeżdżał pod Złote Hory, egzotycznie brzmi, a złoto kojarzy się z nagrodą, wiadomo, widoki panoram okupione strużką potu. Podjazd długi, ale łagodny, poprowadzony po stoku, po prawej widać równinę śląsko-opolską, a z niej już na granicy polsko-czeskiej wyrastają góry, bez gradacji, stopniowania, nagle wyrastają usypane wzdłuż zalesione kopce, tworzące doliny, królestwa światła i cienia. Oglądam sobie to zjawisko, całe życie spędziłem na równinach i ten widok jest dla mnie równie atrakcyjny jak pusta plaża z szumiącym Bałtykiem.
Do przygranicznego miasta 400 metrów w dół, klocki hamulcowe dociśnięte przez zapadające się klamki, dobrze, że ten kopiec podjeżdżałem z przeciwnej strony. Samo miasto Zlate Hory nie zauważam tam nic ciekawego poza dobrze zapowiadającą się nazwą, zbaczam do niego z ciekawości, wyjeżdżam rozczarowany z rogalikiem i kawą w żołądku.
Czarny, gładki, równo przedzielony przez dwie białe linie asfalt, odkryty, nie ma na nim nawet przydrożnych drzew, rozpuszcza się już od gorąca, wciągam to rozgrzane stojące powietrze, i jadę przez ten łagodny ciągnący się po linię horyzontu podjazd, taki, że z bliskiej perspektywy wydaje się, że jednak jest w dół, tylko dlaczego tak jest ciężko, szukam biegu, skacze łańcuch po kasecie i jakoś nie mogę się ułożyć. W końcu publiczna studnia, jeśli jest tutaj, to znaczy, że moja męka nie jest tylko subiektywnym odczuciem, a przy wodzie napełnia bidony A., cyklista z Prudnika, razem będziemy jechać do Jesenika. Wspinamy się, po lewej ogromne przestrzenie wyciętego lasu, A. opowiada o tym, że, parę lat temu jechało się tędy gęstym świerkowym lasem, niestety padł ofiarą kornika drukarza, a resztę dokończyły piły i zacięcie czeskich drwali, pozostało zniszczenie i widok na otwartą przestrzeń z białego domku ze zdjęcia.
Podjazd kończy się i wjeżdżamy do Reviz, najwyżej położonej wsi w Czechach. Ciekawe miejsce, przypominające plan filmowy, westernowe miasteczko, kolorowe domy, każdy inny, w swoim rodzaju, w końcu restauracja, w której oparcia drewnianych krzeseł wyrzeźbione są w twarze znanych czeskich polityków, ludzi kultury, historii. Jadłem tam najlepszą zupę czosnkową. Do Jesenika można śmignąć asfaltem i chyba to jest zjazd, lub pojechać przez las, trzeba tylko wspiąć się na przełęcz położoną na wysokości 1050 m. n.p.m. i później zjechać po szutrze. Wybieramy wariant leśny. W lesie duża wilgotność, bujna roślinność, A. mówi, że to dzięki częstym opadom deszczu, odpowiadam mu, że na Mazowszu bywają miesiące bez kropli deszczu, i efekt cieplarniany już się toczy. I tak pniemy się w cieniu wielkich drzew i ściany zieleni. Zajeżdżamy na cmentarz żołnierzy rosyjskich, którzy budowali drogę przez góry. Nazwiska polskie, ruskie, różne, polegli dla imperialnych celów ich władców. Podjazd łagodny, szutrowy, w końcówce jest tzw "kąsek" jak to mówią Czesi, przełęcz i w dół, w końcówce ładna dolina, otwarta przestrzeń, a wokół zalesione kopce, a na stoku jednego z nich Jesennik, ponad miastem góruje uzdrowisko. Tu rozstaję się z A, cisnę do Vrbna, ale nie wiem, że przede mną jest przełęcz Ostra, która wyciśnie ze mnie resztkę sił.
I znowu łagodny podjazd, po otwartej przestrzeni, taki, którego prawie wcale nie widać, ale za to długi, ciągnął się przez 12 km, a końcówka 12-13%, ale były małe, strome fragmenty, takie wyrywające korbę, serpentyna i w drugą stronę, niestety droga uczęszczana, i ryk silnika za pleców nie pomaga.....
W końcu przełęcz, parking i zjazd.

- DST 95.00km
- Czas 04:45
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 czerwca 2023
Kategoria Górskie, Grawele, Kółka do 75 km
Jeseniki, czeskie rozjazdy i cyklotrasy, d.1
Vrbno pod Pradziadem to miasto, które łatwo może zmylić, życie w nim koncentruje się wokół dwupasmówki, wyglądającej jak peryferyjna obwodnica, na której panuje umiarkowany i leniwy ruch, a to co w innych miastach przywykliśmy uznawać za centrum w Vrbnie jest to skupiskiem bloków z lat 80-tych poprzeplatanych starymi kamienicami. Sieciowe sklepy spożywcze wzdłuż dwupasmówki wyznaczają tętno i rytm życia miasta, oprócz tego dwa potężne ronda, z których można udać się w dowolnym kierunku świata. Ronda mają do siebie, że są rozgałęziaczami dróg.
Rozbijam namiot na sporym, ale jeszcze przed sezonem pustym campingu, recepcja jest składowiskiem różnych oldskulowych przedmiotów z epoki czechosłowackiej, czerwony telefon na tarczę, fornirowe na wysoki połysk meble, mało światła, przyjemny półmrok, stary fotel, i na nim czujny kot. Recepcjonistka też z tamtej epoki, za 5 nocy kasuje 1200 koron czeskich, i dodatkowo sprzedaje mi żetony prysznicowe za 20 koron sztuka.
Dojechałem, przedarłem się przez cale Mazowsze, Śląski i Opolszczyznę, przejechałem bez sensu przez przełęcz szutrówką bo tak doradził mi googel, zamiast jak człowiek, jechać krajówką wzdłuż góry, okrążyć ją, to cisnę turbodiesla na kreskę, dzidę, po przewyższeniu, a turbina uszkodzona, potrafi się wyłączyć, i wtedy trzeba się zatrzymać, wyłączyć silnik, poczekać, zresetować. Ale cóż to, Jesenniki miałem od dłuższego czasu w pamięci i planie, a teraz przyjechałem przekonać się czy było warto.
Budzę się, jeszcze jest ciemno, słychać pierwsze samochody, ciężarówka z łoskotem przyczepy zjeżdża gnana siłą grawitacji, ryk silnika samochodu szpanerskiego w przeciwnym kierunku, i wiadomo jak to w Czechach niezliczone: Fabie, Octavię, stare Favoritki, ciągle coś, a ja tą drogą wkrótce będę się wspinał w kierunku Pradziada, góry, która jest królem tego pasma i można wjechać na nią asfaltem i szutrem, i tak nasłuchuje jak z godziny na godzinę ten ruch rośnie.
Vrbno jest na wysokości 570 m.n.p.m. po 8,5 km jestem na 870 m.n.p.m., mijając klimatyczną Karlovą Studankę, w której można tankować bidony mineralną wodą do wyboru, dalej jest parking, i droga na „króla”, ale ja nią pod koniec dnia będę zjeżdżał, bo teraz śmigam w dół, żeby przejechać przez parę przełęczy wspiąć się na najwyżej w UE położoną elektrownię wodną w Dlouhe Sterane (1354 m.n.p.m.) i dopiero pod koniec dnia od zachodniej strony po szutrze wjechać na Pradziada.
Dwie godziny zajął Vidlak (851m.n.p.m.) i Pec, na drugą przełęcz wpycham, jest za stromo i za dużo kamieni, to taki łącznik między cyklotrasami, ale trochę kroków nie zaszkodzi. Podjeżdżam wąskimi asfaltówkami, czasami wybrakowany ten asfalt, wyżej przechodzi w szutry, końcówka czerwca sporo już zieleni, wzdłuż szumiącego potoku, woda z łoskotem spada w dół, słońce schowane za chmurami nie wyciska siódmych potów, cały czas teren leśny, wioski widzę tylko z lotu ptaka, jako element szerokich panoram, a wody w bidonach coraz mniej, jestem cały czas sam, dlatego zjeżdżam bez szaleństw, 30 km/h i hamuje.
Widokowo trochę marnie, jak to w zalesionych górach, jak jest prześwit i stanę na palcach to widzę słynną serpentyniarską drogę pod Kouty nad Desnou i wieżę na Pradziadzie. Jeszcze nie wiem, że będę wkrótce w środku wieży kawę pił, bo trasa wyznaczona jeszcze w zimie i nie przejrzałem się jej teraz dokładnie.
Dlouhe Sterane na ściętym jego szczycie utworzono górny zbiornik elektrowni wodnej o długości 710 m i szerokości 240 m, głębokość 26 m. Tyle liczby. Trafiłem, kiedy zbiornik był pusty, na dnie zalegały tylko kałuże, pewnie parę tysięcy litrów wody. Idealna sceneria na postapokaliptyczny film, wielki betonowy rów, na szczyt którego wiedzie asfaltówka, zamknięta szlabanem, przed którym stoi znak ostrzegawczy „cyklisto sesednii z kola”. Oczywiście lepsze wrażenie robi zjazd niż podjazd, do samej doliny asfaltem, serpentyną, szumi bębenek, po drodze kolejny zbiornik tzw dolny, pobieram cło za mordęgę wjazdu tutaj po żużlu i kamieniach.
Obiad w Kouty, smażony ser, jedzenie w Czechach nie jest za fajne, nic nie rozumiem z menu, i testuje, wczoraj trafiły mi się takie kluski a'la nasze kopytka tylko, że szare, okraszone tłuszczem i skwarkami. Czeka mnie jeszcze 14 km do podjechania na Pradziada i 1 km w pionie, ale na szczęście nie wiem o tym, bo nie lubię sprawdzać danych na małym ekranie garmina, jeżdżę po równinie gdzie głównie liczy się odległość i ewentualnie z której strony wieje wiatr. Zaczyna się asfaltem, długie serpentyny, dosyć strome, ale nie takie że pęka żyła w głowie. Gęsty las, szum strumieni, cały ten region to jakieś eldorado wodne, na stokach wybijają dziesiątki źródeł z leczniczymi wodami, słońce wyszło za chmur, a mnie otacza przyjemna wilgotność starego lasu. Gdy szuter zastępuje asfalt zwiększa się nachylenie, czasami jest ciężko i pokornie zsiadam, okolica sprawia wrażenie wyludnionej, nie ryzykuje kontuzji, zresztą czas dać "odpocząć" zmęczonym nogom. W końcu taki odcinek wyłożony nieregularnymi, płaskimi kamieniami prowadzę, zbyt niestabilnie i jakby zdarzył się jakiś wypadek to nie wiem czy ktoś jeszcze tego dnia by tędy przechodził. W końcu wyjeżdżam na polanę, w głębi znajduje się stare, drewniane schronisko, niestety zamknięte, a za łyk wody oddałbym już wszystko, wysokość już jest osiągnięta, drzew zasłaniających panoramy coraz mniej, a te są coraz lepsze. Parę metrów w górę i skrzyżowanie, w lewo zjazd w dół, w prawo można wspiąć się na Pradziada, wygodnie rozsiąść się w wieży, ze szklanką coli lub piwa w dłoni, wybieram w górę, a w dłoni te dwa napoje, tylko w odwrotnej kolejności. Wieje korzystnie także ten wiatr wpycha mnie na szczyt, po starym popękanym asfalcie, podoba mi się ta droga w końcówce, po odkrytym terenie, z lewej metalowa bariera, nic nie ogranicza widoków. Mam szczęście na Pradziadzie podobno czasami tak jest, że roje muszek nie dają żyć i nacieszyć się, ale tym razem tylko wieje, że głowe urywa, to też taka specyfika tej góry
Zjazd do bazy w Vrbie to czysta satysfakcja, w przeciągu 24 km do stracenia ponad 1000 m, szkoda, że rower już jest styrany wyjazdami, hamulce mechaniczne i trochę strach było puścić wodze fantazji. Rozpisałem się, ale mam wrażenie, że bikestats tak już stał się niszowy, że i tak nikt nie czyta. Kto doczytał niech zostawi jakiś ślad SOS. Ciekawe.

Pradziad,

Karlova Studanka

na przełęcz

szumi rzeka,

serpentyńska droga, znana jako droga pod Dlouhe Sterane

przełęcz




Dlouhe Sterane, droga dokoła zbiornika

Dlouhe Sterane

zbiornik dolny

podejście

widok z polany ze starym schroniskiem

droga na Pradziada

Z Pradziada panorama
Rozbijam namiot na sporym, ale jeszcze przed sezonem pustym campingu, recepcja jest składowiskiem różnych oldskulowych przedmiotów z epoki czechosłowackiej, czerwony telefon na tarczę, fornirowe na wysoki połysk meble, mało światła, przyjemny półmrok, stary fotel, i na nim czujny kot. Recepcjonistka też z tamtej epoki, za 5 nocy kasuje 1200 koron czeskich, i dodatkowo sprzedaje mi żetony prysznicowe za 20 koron sztuka.
Dojechałem, przedarłem się przez cale Mazowsze, Śląski i Opolszczyznę, przejechałem bez sensu przez przełęcz szutrówką bo tak doradził mi googel, zamiast jak człowiek, jechać krajówką wzdłuż góry, okrążyć ją, to cisnę turbodiesla na kreskę, dzidę, po przewyższeniu, a turbina uszkodzona, potrafi się wyłączyć, i wtedy trzeba się zatrzymać, wyłączyć silnik, poczekać, zresetować. Ale cóż to, Jesenniki miałem od dłuższego czasu w pamięci i planie, a teraz przyjechałem przekonać się czy było warto.
Budzę się, jeszcze jest ciemno, słychać pierwsze samochody, ciężarówka z łoskotem przyczepy zjeżdża gnana siłą grawitacji, ryk silnika samochodu szpanerskiego w przeciwnym kierunku, i wiadomo jak to w Czechach niezliczone: Fabie, Octavię, stare Favoritki, ciągle coś, a ja tą drogą wkrótce będę się wspinał w kierunku Pradziada, góry, która jest królem tego pasma i można wjechać na nią asfaltem i szutrem, i tak nasłuchuje jak z godziny na godzinę ten ruch rośnie.
Vrbno jest na wysokości 570 m.n.p.m. po 8,5 km jestem na 870 m.n.p.m., mijając klimatyczną Karlovą Studankę, w której można tankować bidony mineralną wodą do wyboru, dalej jest parking, i droga na „króla”, ale ja nią pod koniec dnia będę zjeżdżał, bo teraz śmigam w dół, żeby przejechać przez parę przełęczy wspiąć się na najwyżej w UE położoną elektrownię wodną w Dlouhe Sterane (1354 m.n.p.m.) i dopiero pod koniec dnia od zachodniej strony po szutrze wjechać na Pradziada.
Dwie godziny zajął Vidlak (851m.n.p.m.) i Pec, na drugą przełęcz wpycham, jest za stromo i za dużo kamieni, to taki łącznik między cyklotrasami, ale trochę kroków nie zaszkodzi. Podjeżdżam wąskimi asfaltówkami, czasami wybrakowany ten asfalt, wyżej przechodzi w szutry, końcówka czerwca sporo już zieleni, wzdłuż szumiącego potoku, woda z łoskotem spada w dół, słońce schowane za chmurami nie wyciska siódmych potów, cały czas teren leśny, wioski widzę tylko z lotu ptaka, jako element szerokich panoram, a wody w bidonach coraz mniej, jestem cały czas sam, dlatego zjeżdżam bez szaleństw, 30 km/h i hamuje.
Widokowo trochę marnie, jak to w zalesionych górach, jak jest prześwit i stanę na palcach to widzę słynną serpentyniarską drogę pod Kouty nad Desnou i wieżę na Pradziadzie. Jeszcze nie wiem, że będę wkrótce w środku wieży kawę pił, bo trasa wyznaczona jeszcze w zimie i nie przejrzałem się jej teraz dokładnie.
Dlouhe Sterane na ściętym jego szczycie utworzono górny zbiornik elektrowni wodnej o długości 710 m i szerokości 240 m, głębokość 26 m. Tyle liczby. Trafiłem, kiedy zbiornik był pusty, na dnie zalegały tylko kałuże, pewnie parę tysięcy litrów wody. Idealna sceneria na postapokaliptyczny film, wielki betonowy rów, na szczyt którego wiedzie asfaltówka, zamknięta szlabanem, przed którym stoi znak ostrzegawczy „cyklisto sesednii z kola”. Oczywiście lepsze wrażenie robi zjazd niż podjazd, do samej doliny asfaltem, serpentyną, szumi bębenek, po drodze kolejny zbiornik tzw dolny, pobieram cło za mordęgę wjazdu tutaj po żużlu i kamieniach.
Obiad w Kouty, smażony ser, jedzenie w Czechach nie jest za fajne, nic nie rozumiem z menu, i testuje, wczoraj trafiły mi się takie kluski a'la nasze kopytka tylko, że szare, okraszone tłuszczem i skwarkami. Czeka mnie jeszcze 14 km do podjechania na Pradziada i 1 km w pionie, ale na szczęście nie wiem o tym, bo nie lubię sprawdzać danych na małym ekranie garmina, jeżdżę po równinie gdzie głównie liczy się odległość i ewentualnie z której strony wieje wiatr. Zaczyna się asfaltem, długie serpentyny, dosyć strome, ale nie takie że pęka żyła w głowie. Gęsty las, szum strumieni, cały ten region to jakieś eldorado wodne, na stokach wybijają dziesiątki źródeł z leczniczymi wodami, słońce wyszło za chmur, a mnie otacza przyjemna wilgotność starego lasu. Gdy szuter zastępuje asfalt zwiększa się nachylenie, czasami jest ciężko i pokornie zsiadam, okolica sprawia wrażenie wyludnionej, nie ryzykuje kontuzji, zresztą czas dać "odpocząć" zmęczonym nogom. W końcu taki odcinek wyłożony nieregularnymi, płaskimi kamieniami prowadzę, zbyt niestabilnie i jakby zdarzył się jakiś wypadek to nie wiem czy ktoś jeszcze tego dnia by tędy przechodził. W końcu wyjeżdżam na polanę, w głębi znajduje się stare, drewniane schronisko, niestety zamknięte, a za łyk wody oddałbym już wszystko, wysokość już jest osiągnięta, drzew zasłaniających panoramy coraz mniej, a te są coraz lepsze. Parę metrów w górę i skrzyżowanie, w lewo zjazd w dół, w prawo można wspiąć się na Pradziada, wygodnie rozsiąść się w wieży, ze szklanką coli lub piwa w dłoni, wybieram w górę, a w dłoni te dwa napoje, tylko w odwrotnej kolejności. Wieje korzystnie także ten wiatr wpycha mnie na szczyt, po starym popękanym asfalcie, podoba mi się ta droga w końcówce, po odkrytym terenie, z lewej metalowa bariera, nic nie ogranicza widoków. Mam szczęście na Pradziadzie podobno czasami tak jest, że roje muszek nie dają żyć i nacieszyć się, ale tym razem tylko wieje, że głowe urywa, to też taka specyfika tej góry
Zjazd do bazy w Vrbie to czysta satysfakcja, w przeciągu 24 km do stracenia ponad 1000 m, szkoda, że rower już jest styrany wyjazdami, hamulce mechaniczne i trochę strach było puścić wodze fantazji. Rozpisałem się, ale mam wrażenie, że bikestats tak już stał się niszowy, że i tak nikt nie czyta. Kto doczytał niech zostawi jakiś ślad SOS. Ciekawe.

Pradziad,

Karlova Studanka

na przełęcz

szumi rzeka,

serpentyńska droga, znana jako droga pod Dlouhe Sterane

przełęcz




Dlouhe Sterane, droga dokoła zbiornika

Dlouhe Sterane

zbiornik dolny

podejście

widok z polany ze starym schroniskiem

droga na Pradziada

Z Pradziada panorama
- DST 101.00km
- Czas 06:42
- VAVG 15.07km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 czerwca 2023
Kategoria Praca
do pracy
i od jutra urlop i wyjazd w Jesenniki, ole
- DST 66.00km
- Czas 02:41
- VAVG 24.60km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 czerwca 2023
Kategoria Grawele, Kółka do 75 km
Wokół komina_cz1_wersjaB
https://www.komoot.com/pl-pl/tour/1184548844
\
\
- DST 69.00km
- Czas 02:53
- VAVG 23.93km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 czerwca 2023
Kategoria Praca
do pracy
piątek
- DST 66.00km
- Czas 02:25
- VAVG 27.31km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 czerwca 2023
Kategoria Praca
do pracy
nic to, half obwodnik
- DST 60.00km
- Czas 02:30
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 czerwca 2023
Kategoria Praca
do pracy
deszczowo i odbiór okularów.
- DST 60.00km
- Czas 02:31
- VAVG 23.84km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 20 czerwca 2023
Kategoria Praca
do pracy
worki
- DST 60.00km
- Czas 02:25
- VAVG 24.83km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 czerwca 2023
Kategoria Praca
do pracy
na Racławicką do fortów na meeting
- DST 66.00km
- Czas 03:03
- VAVG 21.64km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze