Informacje

  • Wszystkie kilometry: 124080.10 km
  • Km w terenie: 1081.00 km (0.87%)
  • Czas na rowerze: 234d 20h 29m
  • Prędkość średnia: 21.60 km/h
  • Suma w górę: 5656 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tomek1973.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2024

Dystans całkowity:1313.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:27
Średnia prędkość:22.85 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:72.94 km i 3h 11m
Więcej statystyk
Piątek, 12 lipca 2024 Kategoria Kółka do 75 km

CA obwodnica

  • DST 40.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 24.00km/h
  • Sprzęt CA
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 lipca 2024 Kategoria Praca

do pracy

piątek
Czwartek, 11 lipca 2024 Kategoria Praca

do pracy

czwartek
Środa, 10 lipca 2024 Kategoria Praca

do pracy

środa
Wtorek, 9 lipca 2024 Kategoria Praca

do pracy

Piątek, 5 lipca 2024 Kategoria Terenowo

drewnicki

teren,
  • DST 18.00km
  • Czas 01:22
  • VAVG 13.17km/h
  • Sprzęt Grand Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 lipca 2024 Kategoria Ekskursja, Grawele, Kółka do 75 km

Kaszëbë party, dzień 3

Budzę się z bólem głowy, uwierał mnie jeszcze jakiś kamień, albo koleina, słyszę jednostajny szum deszczu, dotykam namiotu, jakimś cudem wytrzymał, nie ma w środku kałuż. Dziś mam znowu plan nad ambitny, najbliższy nocleg wypada na 175 km, w okolicach Zaborowskiego Parku, daleko, w zasadzie nie ma co zwlekać, ten deszcz skończy się gdzieś koło południa. Spakowanie całego szpeju nie jest łatwe, zabiera sporo czasu, a w deszczu jest jeszcze trudniej. Zwijam mokry namiot i myślę o moich trasach, że omijają asfalty, jakiś większy ruch, dlatego często okazuje się, że ląduje na szutrach, a dzisiaj głęboko opona zapadnie się w rozmoczonej ziemi i będę potrzebował więcej włożyć wysiłku w jazdę. 

Pruje przez te Kaszeby, wąskie asfalty, wzniesienia,  wioski, ciekawa zabudowa, na 40 km opróżnione bidony, zajeżdżam do miejscowości Swołowo, dużo tam starej zabudowy, ulica wyłożona klimatycznym starym brukiem, trochę skansen, gdzie obok siebie zachowano to co stare i nowe. Pojawiają się przebłyski słońca, nawet ściągam z siebie kurtkę przeciwdeszczową, kupuję wodę, cykam nieostre foty, pod tym względem nic się nie zmieniło.

Nie wiadomo skąd nadszedł ten front, nagle zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr, a ja jestem już na otwartej przestrzeni i do tego jeszcze pod górę. Terenu nie znam, liczę na szczęście. Krople są tak wielkie, że czuje każdą, która trafia mnie. Jest miejscowość, ale to jakoś dziura, już całkowicie przemoczony, marzę o przystanku, w końcu sklep, nieczynny, ale jest zadaszenie i właściciel zgadza się, żebym przeczekał, i wtedy jebło na całego, myślałem, że przedziurawi starą blachę. Tak jak niespodziewanie nadleciała ulewa, tak i szybko zniknęła. Lokals, z którym stałem, mówi, że zaryzykuje i przeprawi się do domu, a ja co mam powiedzieć, że szybko przejadę całą puszczę słupecką, która jest przeogromnym, niekończącym się  kompleksem leśnym, na dworze wszystko jest w kolorystyce stalowo-ołowianej. 

Niepewnie wjeżdżam w puszczę, wolałbym być w taką burzową pogodę na otwartych przestrzeniach, na początek drogą z zachodu na wschód, wjeżdżam tylko trochę tak w zasadzie po czubku, ale wkrótce muszę wykręcić na południe, a wtedy zagłębię się w te otchłanie leśne, trochę mi się to nie uśmiecha, dlatego pod pretekstem złej jakości drogi postanawiam improwizować i ją otoczyć. Na początek całkiem przyjemną drogą w kierunku polowego lotniska, a później DK do Dębicy Kaszubskiej, to się tam strachu najadłem. Dobrze, że to tylko 10 km. Nie wiem, jak można planować jeżdżenie po DK, jest wąsko, a różnica prędkości jest śmiertelna. Dojechałem, można odetchnąć, dopada mnie głód, czuje, że słabnę. Zachodzę na kebsa, XXL, żuje powoli, popijam colą i przysłuchuje się rozmowie, jak  to Sebiksowi zatrzymali prawo do jazdy. Naparzał 120 po zabudowanym, i do tego ku mojemu zdziwieniu pomstują na policję, jacy to niegodziwcy, a Sebiks taki morowy chłopak, uczynny i tylko zawsze mu się spieszy, i trochę dumy jest, i trochę pochwały w tych słowach, o dzielnym sarmacie, co popier...ala 120 km/h po "zabudówce". Słucham i czuje, jak podnoszą mi się włosy z wrażenia, jakie tu panują obyczaje. Zresztą czytałem o tych obyczajach u Maćka Hopa. 

Puszcza Słupecka położona jest na wzniesieniu, morze zieleni, jakby wbijało się w  niebo, łączone gradientem, zielony bezkres z niebieskim, skręcam w prawo i zaczynam wspinaczkę przez tą krainę bez granic. Droga jest stara, wąska i dziurawa, rzuca strasznie, kałuże przemieszane z sypkimi kamieniami, nie przyzwyczaję się do sakwiarstwa. Plan mam, żeby dostać się na południowy kraniec jedynym asfaltem, jaki przecina puszczę. Łysowice, Podwilczyn, to nie wioski, tylko stare pojedyncze chałupy. Po prawej mijam szutrówke, którą jechałbym zgodnie z pierwotnym planem, całkiem dobrej jakości, kurde coraz bardziej wozi mi rowerem, zaczynam podejrzewać, że bagażnik rozkręcił się, nie wiem, dlaczego nie zatrzymuje się, jakiś kretyn mija mnie na gazetę, shit. Niestety plan zakłada jeszcze 10 km DK, liczę, że będzie pusta. Można nią dostać się do Bytowa. Jestem na wzniesieniu, bujam rowerem i czuje, jak robi się niestabilny, zatrzymuje się, dokręcam śrubkę mocującą bagażnik do tylnego widelca, i odkrywam, że drugie ramię jest pęknięte i wyrwane. To koniec. Zapiera mi dech. Co ja mam teraz zrobić, na środku pola, w zasadzie gdzie iść? Do Bytowa 45 km, wrócić się do Słupska 35 km. W zasadzie tego, to jeszcze mnie wiem, bo co można się dowiedzieć o realnych odległościach scrollując mapę w smartfonie. Idę na początku w złym kierunku, po jakimś czasie spotykam panią w ogródku, i ta od razu namawia mnie, żebym poszedł do Słupska, bo w Bytowie nic nie ma, i nie jest dla mnie rozwiązaniem. Tego maszu było z parę kilometrów, w kierunku większej krajówki, gdzie jeździ PKS, mam możliwość przypatrzenia się, co dzieje się na takiej krajówce, jak zapieprzają i wyprzedzają się na krawędzi noża. Idę poboczem, po lewej stronie, przepisowo, w większości po nierównym, stopy w spd zaraz mi odpadną.

Za 20 minut odjedzie autobus do Słupska, a ja nerwowo odkręcam od Revolta co się da, co będę w stanie przenieść, sporo mechanizmów, jest już zajeżdżonych, ma przelotu 35 000 km, 
zabieram koła Dandy Horse, siodełko, w zasadzie całą resztę zostawiam, teraz na zdjęciu widzę, że mogłem wziąć koszyki, bagażnik, nowy platformy spd. Trudno. Na szczęście ze Słupska udało się sprawnie wrócić. 

To już 3 rower, który wypada z użycia, ale z Revoltem najwięcej zrobiłem tras i przeżyłem największe przygody rowerowe, zawsze był jako pierwszy. Szkoda było go tak porzucić, ale liczy się to, co zostało w głowie, i w tym dzienniku, może ktoś go pospawa i będzie mu służył. Niestety tylny trójkąt zrobiony był z rurki aluminiowej fi 6 mm, nie więcej, może to dobre do kolarzówki, zresztą trzeszczał już od jakiegoś czasu, był za duży o jeden rozmiar, kupiony okazjonalnie. Ale z drugiej strony mnóstwo przygód, szutrów, wypadów, kupiony jeszcze pod hasłem w necie cyclocross, a słowo grawel nie było popularne. I tyle. Teraz mam Felta, jest sztywny, ma 12 biegów, idzie dobrze. U Revolta planowałem modernizacje, nawet już zakupiłem trochę części, ale czy to miało sens, teraz myślę, że lepiej się rozstać z rowerem, niż iść w koszty.











tyle zostało. 
  
  • DST 66.00km
  • Czas 03:40
  • VAVG 18.00km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 lipca 2024 Kategoria Ekskursja, Grawele, Kółka do 150 km

Kaszëbë party, dzień 2

Po wczorajszym deszczu pozostała rosa i sporo wilgoci w powietrzu, pal sześć 150 zł za nocleg w przyczepie Niewiadówek, cieszę się, że mogę szybko ruszać dalej, i nie muszę zaczynać dnia od suszenia namiotu. Ruszam szuterem w kierunku jez. Orle, jest idealnie jezioro poprzecinane groblami, przeciskam się, po obu stronach woda, a później łąki, krowy, pola, przestrzenie, jest zielono, wkrótce będę nad Żarnowieckim jeziorem. Byłem tam parę lat temu, wtedy pokręciłem się więcej po okolicy, teraz tylko tranzytem. A okolica piękna. Ten dzień był najprzyjemniejszym dniem całej tej krótkiej podróży po Kaszubach, był takim dniem, jaki powinien być: różnorodne widoki, z dobra nawierzchnia, idealna pogoda, i widokiem na morze. Można napisać perfecto, thorougly,  w pamięci zapisane jest dużo obrazów, umysł wolny od niepokojów, tak jak było dzień wcześniej. Co tu pisać, R10 okazała się przyjazną trasą, lepszą, niż z 2018 r, szybko mijam Łebę, a trasą na południe od Słowińskiego Parku świetnie jedzie mi się w okolicznościach nadmorskiej przyrody, trzciny, szuwary, podmokłe tereny, niska roślinność, szerokie widoki na zarysowane wydmy w oddali, jakby widać ich kształty, bez szczegółów. Fenomen polskiego wybrzeża, znane miasta okupowane są przez turystów, trudno przecisnąć się, odpocząć,  tłok i zagęszczenie. Tereny między miastami to oaza ciszy i spokoju, zwykłe życie, nawet sporo miejsc, które nie żyją z masowej turystyki i wyciskania gości, którzy chcieli posiedzieć raz do roku nad morzem. Trochę sakwiarzy, ale dużo mniej niż w okolicy Dąbek. Nad ranem przechodziły jeszcze nad głową, złowrogie, ciemne, skłębione chmury, teraz sporo przebłysków słońca, robi naprawdę się przyjemnie i optymistycznie. Niestety prognoza zwala z nóg, wkrótce będzie tańczył przez 20 h zimny, deszczowy front, jeszcze go nie czuć, ale na winy.com już jest, zbliża się i powiększa. Rozbijam namiot na kampingu morskim w Ustce, dobra cena, ale właścicielka, czy tam kierowniczka jest unfriendly, ale nie będę rozwijał, być może to wszystko przez ten deszcz. Ale póki co to jest wieczór, zostawiam namiot i jadę na promenadę na rybę, od razu sobie zakładam, że minimum będzie pod stówę. Ryba na wypasie, ale jak to nad morzem płacę 130 zł, kurde trzeba mieć wór pieniędzy na rodzinny wypad nad morze 2 dorosłych, dwójka dzieci. 130x4. + napoje 100, to tylko obiad. Ledwo zdążyłem wrócić i zaczęło kropić, jeszcze po kampingu szwenda się niespokojny duch, Czech z Orawy, który szuka chętnego na lufkę śliwowicy i Mr. prezes śląskiego towarzystwa rowerzystów na objeździe, wszystko jak w komedii. Wsuwam się jak w mumię w ten nieszczęsny namiot, niefortunnie rozbiłem głowa ze spadkiem, pada całą noc, rzęsisty, solidny deszcz, właściwie jestem przekonany, że przepuści tropik, jeszcze w nim nie spałem w bardziej wymagających warunkach, ale wytrzymał. Zdjęcia klasycznie nieostre, trudno, ale w pewnym sensie mają dla mnie wartość sentymentalno, archiwalną i historyczną z powodu jutrzejszego wydarzenia, dlatego zamieszczam je. 






















  • DST 145.00km
  • Czas 07:42
  • VAVG 18.83km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl