Poniedziałek, 16 września 2024
Kategoria Grawele, Kółka do 75 km
Felt Broam 30,
Solidny update po 8 latach. Niestety Giant połamał się na Kaszubskiej wyprawce i, został zastąpiony. It is the first time, time ride.


- DST 36.00km
- Czas 01:31
- VAVG 23.74km/h
- Sprzęt FELT
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 września 2024
Kategoria Praca
do pracy, pięć piątek
kilometry lecą i ułożyły się w taki zestaw.
- DST 54.00km
- Czas 02:20
- VAVG 23.14km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 sierpnia 2024
Kategoria z Tymonem, Kółka do 75 km, Grawele
Jaćwińgskie tropy, d.5
ostatnia przejażdżka po Suwalskim Parku, miejsce nie do przecenienia.












- DST 22.00km
- Czas 01:45
- VAVG 12.57km/h
- Sprzęt Grand Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 sierpnia 2024
Kategoria Kółka do 75 km, Grawele
Jaćwińgskie tropy, d.4
Sił już coraz mniej, jeżdżę tylko rano, gorąco, chociaż wcześnie było przyjemniej bo było gorąco, ale wiał zimny północny wiatr, i trochę ulgi dawał.














- DST 36.00km
- Czas 02:03
- VAVG 17.56km/h
- Sprzęt Grand Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 sierpnia 2024
Kategoria Kółka do 75 km, Grawele
Jaćwińgskie tropy, d.3
Dolina Wodziłki, jedynym minusem są psy, ale jakoś "przepuszczają"








- DST 24.00km
- Czas 01:41
- VAVG 14.26km/h
- Sprzęt Grand Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 sierpnia 2024
Kategoria z Tymonem, Kółka do 75 km, Grawele
Jaćwińgskie tropy, d.2
Każdy ma jakieś ulubione miejsce, a ten park to moje takie właśnie miejsce.












- DST 81.00km
- Czas 04:46
- VAVG 16.99km/h
- Sprzęt Grand Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 sierpnia 2024
Kategoria z Tymonem, Kółka do 75 km, Grawele
Jaćwińgskie tropy, d.1
Mini wyprawa z synem do Suwalskiego Parku, połączona z biwakiem na pustym kampingu w dolince w Szurpilach.












- DST 72.00km
- Czas 04:06
- VAVG 17.56km/h
- Sprzęt Grand Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2024
Kategoria Kółka do 150 km
Kampi tomato juice&ride
Wtorek, 30 lipca 2024
Kategoria Górskie, Grawele, Kółka do 150 km
Harz
Harz nieduże pasmo górskie w środkowych Niemczech, stare, wystające, zwietrzałe granity, wielkie pagóry, gęsta sieć szuterów, najwyższy szczyt Brocken (1142 m. n.p.m.), na który prawie wjechałem, chociaż nie planowałem. Zaczęło się niewinne, jadę po płaskim, do pierwszego pasma górskiego około 25 km, jest słonecznie, rześki poranek. Mijam pola, wsie, na drodze ruch minimalny Za Langelsheim rozpoczyna się DDR poprowadzona po dawnym szlaku kolejowym, co tu się wyprawia, aż głowę urywa od atrakcji, jazda lasem, wzdłuż sporego potoku, czasami przy ścianie skalnej sięgającej paru metrów, nieograniczona widoczność, niektóre odcinki drogi prowadzone są po wysokim nasypie, jazda pod wiszącymi wiaduktami, a czasami po nich górą. Niezauważalnie pnę się, ale w sposób umiarkowany, delikatnie, w końcu to szlak kolejowy, radykalnych przewyższeń brak. Słońce tez już przygrzewa, wody w bidonie szybko ubywa, planuje tankować w Clausthal, ale przecinam miasto jakąś starą dzielnicą, drogi pod kątem prostym, przy nich stuletnie wille, szkoda mi było zjeżdżać w dół do sklepu po wodę. Wkrótce znowu jestem otoczonymi pagórami, wszystko we wrzosach, pastelowe kolory, ładnie, pięknie, cicho, spokojnie. Droga pierwsza klasa, jadę Specem, rowerem do dojazdów do pracy po płaskiej Warszawie, tylko opony założyłem szersze, hamulce v-break, kaseta 9-stopniowa Sora, wkrótce znajduję się w dolinie Große Söse, zjawiskowe widoki, cała dolina w zasięgu wzorku, niestety w Harz kornik drukarz, grasuje już od lat 80-tych i te perspektywy są wynikiem ogromnej dewastacji drzewostanu przez niego poczynionych. Przejeżdżam całą dolinę, wkrótce znajdę się na szutrze po przeciwległej stronie, i niekończący się zjazd w dół, na szczęście w dół, bo wody już od dawna nie ma, a złapało mnie południe. Świszcze bębenek, w końcówce złapałem asfalt, jak mi się chce pić...... Stacja kolejowa, tam, chociażby w toalecie uzupełnię bidony, ale okazuje się, że to była stacja, a obecnie taka mała recepcja campingu i sklep, gdzie kupuje 1,5 litra wody. A później sunę do Herzbergu, siadam w pierwszej napotkanej knajpie, która okazuje się lodziarnią na bogato, zamawiam coś, co ma w nazwie pasta, przekonany, że dostanę jakiś makaron, a dostaje ice-pasta, lody w kształcie makaronu. Czym prędzej do Greka na gyrosa z frytkami, na nich wielkie koła cebuli, i do tego na koniec 50 ml anyżówki, w ramach greckiej tradycji i gościnności. Chyba przewróciłbym się pod stół, a tak przytomnie odmawiam, dokańczam piwo, bo przede mną szutry i 4,5h wspinania się w trybie ciągłym, 800 metrów w górę, na odcinku 38 km, w samo południe, z jednym bidonem wody. Dalsza droga to już szuter, dobrej jakości, mało uczęszczane drogi, w zasadzie pustka, pierwsze 10 km i połowa wysokości, w tym 17% ścianka, która pokonuje z buta, pewnie serce weszłoby w takie tętno, że ta woda z bidonu wyparowałaby cala przy pierwszym kontakcie. Cały czas to mozolne piecie się w górę, zrzucam kask. Mijam po drodze parę zamkniętych pensjonatów z wyciągami, niektóre zabite dechami nieczynne na stałe. Tanie loty wszędzie popsuły lokalny biznes turystyczny, ludzie wolą przelecieć dookoła świata, niż pochodzić po okolicy. Sporo tego jest, budynki z lat 70-tych z typową dla tamtego okresu architekturą, chyba wtedy w Niemczej był największy boom ekonomiczny, tłuste lata, kiedy masowo jeszcze nie wyjeżdżano, a wolny czas spędzano regionalnie, i wszyscy mieli góry pieniędzy, a życie i energia były tanie i nikt nie słyszał jeszcze o dziurze ozonowej. W końcu jest, zbudowana w zaciszu, na stoku, w cieniu, pod rozłożystymi konarami, z tarasu piękna panorama, tawerna, siadam, piję, piję, zamawiam 1l wody mrożonej w szkle na wynos, tzn do przelania w bidon i płace 12 EUR, spokojnie mina szachisty, nie daje po sobie poznać, że bez mrugnięcia okiem w tym stanie zapłaciłbym i 80 EUR, a w głębi głowy pulsuje myśl, tylko nie przeliczaj, nie przeliczaj na złocisze. Jadę dalej i myślę końca nie widać, ciągle pod górę, kamyki obijają ramę, czuć, że już jest gdzieś w okolicach 800 m.n.p.m. i w końcu dobijam do jez. Oderteich, widok ma wpływ ożywczy, już znowu chce mi się jechać dalej, pedałować przez te góry, pagóry, wrzosowiska, kamienie. Jest pięknie, jest moc, jezioro wygląda jak pierwotne, nieskażone człowiekiem, trochę przypomina Alaskę, z tego co widziałem w TV, bo ja nielot jestem i wyłącznie przemieszczam się na kołach. Zaraz jest podjazd i wjeżdżam w DK B4, całkiem szeroką, ruchliwą, ale z poboczem drogę. Powoli skleja mi się w głowie, że tu byłem, że do przełomu, przełęczy to jeszcze są do pokonania torfowiska Torfhaus, stroma szutrówka, zakończona ażurowymi betonowymi płytami z 20% nachyleniem pod przełęcz Brokena, którą z buta wchodziłem z dziećmi parę dni temu, prowadząc dyskusje, jak dobrze, że rowerami tędy nie jedziemy i kto i za ile dałby radę wjechać bez podpierania się nogą. No i jakoś poszło, tylko że jest już po 19.00, time slowly is over. Zjeżdżam na wariata, pod 60 km/h na v-brakach, jest asfalt, zamknięta droga dla kołowego ruchu, trochę rowerzystów wspina się, i już zaczyna się golden hour, byle co, pięknieje. Pojawiam się koło 20.00 w dużym turystycznym mieście Ilsenburg, marzy mi się kawa, taka mocna, dobra, petarda, niestety, wszystko zamknięte, jeszcze jest widno, ale kawy już tutaj nie napiję się, o czym informuje mnie miła pani obsługująca bufet tylko z alkoholem. She said: Oh, sorry, it's 8:00 p.m., too late, everything is already closed. Jadę dalej ku końcówce i ku zachodzącemu słońcu, chowa się za horyzontem spektakularnie. I finisz, później było ciemno i zaczęły biegać dzikie zwierzęta.

Dolina Große Söse

podjazd pod Siodło Brocken

jezioro Oderteich

wrzosowiska za Clausthal

pierwszy przystanek i jezioro

trasa po byłym torowisku

torowisko






za Brokenem, zjeżdżam



i finisz, później było ciemno i zaczęły biegać dzikie zwierzęta.

Dolina Große Söse

podjazd pod Siodło Brocken

jezioro Oderteich

wrzosowiska za Clausthal

pierwszy przystanek i jezioro

trasa po byłym torowisku

torowisko






za Brokenem, zjeżdżam



i finisz, później było ciemno i zaczęły biegać dzikie zwierzęta.
- DST 158.00km
- Czas 09:00
- VAVG 17.56km/h
- Sprzęt Specialized crosstrail
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 lipca 2024
Kategoria Ekskursja, Grawele, Kółka do 75 km
Kaszëbë party, dzień 3
Budzę się z bólem głowy, uwierał mnie jeszcze jakiś kamień, albo koleina, słyszę jednostajny szum deszczu, dotykam namiotu, jakimś cudem wytrzymał, nie ma w środku kałuż. Dziś mam znowu plan nad ambitny, najbliższy nocleg wypada na 175 km, w okolicach Zaborowskiego Parku, daleko, w zasadzie nie ma co zwlekać, ten deszcz skończy się gdzieś koło południa. Spakowanie całego szpeju nie jest łatwe, zabiera sporo czasu, a w deszczu jest jeszcze trudniej. Zwijam mokry namiot i myślę o moich trasach, że omijają asfalty, jakiś większy ruch, dlatego często okazuje się, że ląduje na szutrach, a dzisiaj głęboko opona zapadnie się w rozmoczonej ziemi i będę potrzebował więcej włożyć wysiłku w jazdę.
Pruje przez te Kaszeby, wąskie asfalty, wzniesienia, wioski, ciekawa zabudowa, na 40 km opróżnione bidony, zajeżdżam do miejscowości Swołowo, dużo tam starej zabudowy, ulica wyłożona klimatycznym starym brukiem, trochę skansen, gdzie obok siebie zachowano to co stare i nowe. Pojawiają się przebłyski słońca, nawet ściągam z siebie kurtkę przeciwdeszczową, kupuję wodę, cykam nieostre foty, pod tym względem nic się nie zmieniło.
Nie wiadomo skąd nadszedł ten front, nagle zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr, a ja jestem już na otwartej przestrzeni i do tego jeszcze pod górę. Terenu nie znam, liczę na szczęście. Krople są tak wielkie, że czuje każdą, która trafia mnie. Jest miejscowość, ale to jakoś dziura, już całkowicie przemoczony, marzę o przystanku, w końcu sklep, nieczynny, ale jest zadaszenie i właściciel zgadza się, żebym przeczekał, i wtedy jebło na całego, myślałem, że przedziurawi starą blachę. Tak jak niespodziewanie nadleciała ulewa, tak i szybko zniknęła. Lokals, z którym stałem, mówi, że zaryzykuje i przeprawi się do domu, a ja co mam powiedzieć, że szybko przejadę całą puszczę słupecką, która jest przeogromnym, niekończącym się kompleksem leśnym, na dworze wszystko jest w kolorystyce stalowo-ołowianej.
Niepewnie wjeżdżam w puszczę, wolałbym być w taką burzową pogodę na otwartych przestrzeniach, na początek drogą z zachodu na wschód, wjeżdżam tylko trochę tak w zasadzie po czubku, ale wkrótce muszę wykręcić na południe, a wtedy zagłębię się w te otchłanie leśne, trochę mi się to nie uśmiecha, dlatego pod pretekstem złej jakości drogi postanawiam improwizować i ją otoczyć. Na początek całkiem przyjemną drogą w kierunku polowego lotniska, a później DK do Dębicy Kaszubskiej, to się tam strachu najadłem. Dobrze, że to tylko 10 km. Nie wiem, jak można planować jeżdżenie po DK, jest wąsko, a różnica prędkości jest śmiertelna. Dojechałem, można odetchnąć, dopada mnie głód, czuje, że słabnę. Zachodzę na kebsa, XXL, żuje powoli, popijam colą i przysłuchuje się rozmowie, jak to Sebiksowi zatrzymali prawo do jazdy. Naparzał 120 po zabudowanym, i do tego ku mojemu zdziwieniu pomstują na policję, jacy to niegodziwcy, a Sebiks taki morowy chłopak, uczynny i tylko zawsze mu się spieszy, i trochę dumy jest, i trochę pochwały w tych słowach, o dzielnym sarmacie, co popier...ala 120 km/h po "zabudówce". Słucham i czuje, jak podnoszą mi się włosy z wrażenia, jakie tu panują obyczaje. Zresztą czytałem o tych obyczajach u Maćka Hopa.
Puszcza Słupecka położona jest na wzniesieniu, morze zieleni, jakby wbijało się w niebo, łączone gradientem, zielony bezkres z niebieskim, skręcam w prawo i zaczynam wspinaczkę przez tą krainę bez granic. Droga jest stara, wąska i dziurawa, rzuca strasznie, kałuże przemieszane z sypkimi kamieniami, nie przyzwyczaję się do sakwiarstwa. Plan mam, żeby dostać się na południowy kraniec jedynym asfaltem, jaki przecina puszczę. Łysowice, Podwilczyn, to nie wioski, tylko stare pojedyncze chałupy. Po prawej mijam szutrówke, którą jechałbym zgodnie z pierwotnym planem, całkiem dobrej jakości, kurde coraz bardziej wozi mi rowerem, zaczynam podejrzewać, że bagażnik rozkręcił się, nie wiem, dlaczego nie zatrzymuje się, jakiś kretyn mija mnie na gazetę, shit. Niestety plan zakłada jeszcze 10 km DK, liczę, że będzie pusta. Można nią dostać się do Bytowa. Jestem na wzniesieniu, bujam rowerem i czuje, jak robi się niestabilny, zatrzymuje się, dokręcam śrubkę mocującą bagażnik do tylnego widelca, i odkrywam, że drugie ramię jest pęknięte i wyrwane. To koniec. Zapiera mi dech. Co ja mam teraz zrobić, na środku pola, w zasadzie gdzie iść? Do Bytowa 45 km, wrócić się do Słupska 35 km. W zasadzie tego, to jeszcze mnie wiem, bo co można się dowiedzieć o realnych odległościach scrollując mapę w smartfonie. Idę na początku w złym kierunku, po jakimś czasie spotykam panią w ogródku, i ta od razu namawia mnie, żebym poszedł do Słupska, bo w Bytowie nic nie ma, i nie jest dla mnie rozwiązaniem. Tego maszu było z parę kilometrów, w kierunku większej krajówki, gdzie jeździ PKS, mam możliwość przypatrzenia się, co dzieje się na takiej krajówce, jak zapieprzają i wyprzedzają się na krawędzi noża. Idę poboczem, po lewej stronie, przepisowo, w większości po nierównym, stopy w spd zaraz mi odpadną.
Za 20 minut odjedzie autobus do Słupska, a ja nerwowo odkręcam od Revolta co się da, co będę w stanie przenieść, sporo mechanizmów, jest już zajeżdżonych, ma przelotu 35 000 km,
zabieram koła Dandy Horse, siodełko, w zasadzie całą resztę zostawiam, teraz na zdjęciu widzę, że mogłem wziąć koszyki, bagażnik, nowy platformy spd. Trudno. Na szczęście ze Słupska udało się sprawnie wrócić.
To już 3 rower, który wypada z użycia, ale z Revoltem najwięcej zrobiłem tras i przeżyłem największe przygody rowerowe, zawsze był jako pierwszy. Szkoda było go tak porzucić, ale liczy się to, co zostało w głowie, i w tym dzienniku, może ktoś go pospawa i będzie mu służył. Niestety tylny trójkąt zrobiony był z rurki aluminiowej fi 6 mm, nie więcej, może to dobre do kolarzówki, zresztą trzeszczał już od jakiegoś czasu, był za duży o jeden rozmiar, kupiony okazjonalnie. Ale z drugiej strony mnóstwo przygód, szutrów, wypadów, kupiony jeszcze pod hasłem w necie cyclocross, a słowo grawel nie było popularne. I tyle. Teraz mam Felta, jest sztywny, ma 12 biegów, idzie dobrze. U Revolta planowałem modernizacje, nawet już zakupiłem trochę części, ale czy to miało sens, teraz myślę, że lepiej się rozstać z rowerem, niż iść w koszty.





tyle zostało.
Pruje przez te Kaszeby, wąskie asfalty, wzniesienia, wioski, ciekawa zabudowa, na 40 km opróżnione bidony, zajeżdżam do miejscowości Swołowo, dużo tam starej zabudowy, ulica wyłożona klimatycznym starym brukiem, trochę skansen, gdzie obok siebie zachowano to co stare i nowe. Pojawiają się przebłyski słońca, nawet ściągam z siebie kurtkę przeciwdeszczową, kupuję wodę, cykam nieostre foty, pod tym względem nic się nie zmieniło.
Nie wiadomo skąd nadszedł ten front, nagle zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr, a ja jestem już na otwartej przestrzeni i do tego jeszcze pod górę. Terenu nie znam, liczę na szczęście. Krople są tak wielkie, że czuje każdą, która trafia mnie. Jest miejscowość, ale to jakoś dziura, już całkowicie przemoczony, marzę o przystanku, w końcu sklep, nieczynny, ale jest zadaszenie i właściciel zgadza się, żebym przeczekał, i wtedy jebło na całego, myślałem, że przedziurawi starą blachę. Tak jak niespodziewanie nadleciała ulewa, tak i szybko zniknęła. Lokals, z którym stałem, mówi, że zaryzykuje i przeprawi się do domu, a ja co mam powiedzieć, że szybko przejadę całą puszczę słupecką, która jest przeogromnym, niekończącym się kompleksem leśnym, na dworze wszystko jest w kolorystyce stalowo-ołowianej.
Niepewnie wjeżdżam w puszczę, wolałbym być w taką burzową pogodę na otwartych przestrzeniach, na początek drogą z zachodu na wschód, wjeżdżam tylko trochę tak w zasadzie po czubku, ale wkrótce muszę wykręcić na południe, a wtedy zagłębię się w te otchłanie leśne, trochę mi się to nie uśmiecha, dlatego pod pretekstem złej jakości drogi postanawiam improwizować i ją otoczyć. Na początek całkiem przyjemną drogą w kierunku polowego lotniska, a później DK do Dębicy Kaszubskiej, to się tam strachu najadłem. Dobrze, że to tylko 10 km. Nie wiem, jak można planować jeżdżenie po DK, jest wąsko, a różnica prędkości jest śmiertelna. Dojechałem, można odetchnąć, dopada mnie głód, czuje, że słabnę. Zachodzę na kebsa, XXL, żuje powoli, popijam colą i przysłuchuje się rozmowie, jak to Sebiksowi zatrzymali prawo do jazdy. Naparzał 120 po zabudowanym, i do tego ku mojemu zdziwieniu pomstują na policję, jacy to niegodziwcy, a Sebiks taki morowy chłopak, uczynny i tylko zawsze mu się spieszy, i trochę dumy jest, i trochę pochwały w tych słowach, o dzielnym sarmacie, co popier...ala 120 km/h po "zabudówce". Słucham i czuje, jak podnoszą mi się włosy z wrażenia, jakie tu panują obyczaje. Zresztą czytałem o tych obyczajach u Maćka Hopa.
Puszcza Słupecka położona jest na wzniesieniu, morze zieleni, jakby wbijało się w niebo, łączone gradientem, zielony bezkres z niebieskim, skręcam w prawo i zaczynam wspinaczkę przez tą krainę bez granic. Droga jest stara, wąska i dziurawa, rzuca strasznie, kałuże przemieszane z sypkimi kamieniami, nie przyzwyczaję się do sakwiarstwa. Plan mam, żeby dostać się na południowy kraniec jedynym asfaltem, jaki przecina puszczę. Łysowice, Podwilczyn, to nie wioski, tylko stare pojedyncze chałupy. Po prawej mijam szutrówke, którą jechałbym zgodnie z pierwotnym planem, całkiem dobrej jakości, kurde coraz bardziej wozi mi rowerem, zaczynam podejrzewać, że bagażnik rozkręcił się, nie wiem, dlaczego nie zatrzymuje się, jakiś kretyn mija mnie na gazetę, shit. Niestety plan zakłada jeszcze 10 km DK, liczę, że będzie pusta. Można nią dostać się do Bytowa. Jestem na wzniesieniu, bujam rowerem i czuje, jak robi się niestabilny, zatrzymuje się, dokręcam śrubkę mocującą bagażnik do tylnego widelca, i odkrywam, że drugie ramię jest pęknięte i wyrwane. To koniec. Zapiera mi dech. Co ja mam teraz zrobić, na środku pola, w zasadzie gdzie iść? Do Bytowa 45 km, wrócić się do Słupska 35 km. W zasadzie tego, to jeszcze mnie wiem, bo co można się dowiedzieć o realnych odległościach scrollując mapę w smartfonie. Idę na początku w złym kierunku, po jakimś czasie spotykam panią w ogródku, i ta od razu namawia mnie, żebym poszedł do Słupska, bo w Bytowie nic nie ma, i nie jest dla mnie rozwiązaniem. Tego maszu było z parę kilometrów, w kierunku większej krajówki, gdzie jeździ PKS, mam możliwość przypatrzenia się, co dzieje się na takiej krajówce, jak zapieprzają i wyprzedzają się na krawędzi noża. Idę poboczem, po lewej stronie, przepisowo, w większości po nierównym, stopy w spd zaraz mi odpadną.
Za 20 minut odjedzie autobus do Słupska, a ja nerwowo odkręcam od Revolta co się da, co będę w stanie przenieść, sporo mechanizmów, jest już zajeżdżonych, ma przelotu 35 000 km,
zabieram koła Dandy Horse, siodełko, w zasadzie całą resztę zostawiam, teraz na zdjęciu widzę, że mogłem wziąć koszyki, bagażnik, nowy platformy spd. Trudno. Na szczęście ze Słupska udało się sprawnie wrócić.
To już 3 rower, który wypada z użycia, ale z Revoltem najwięcej zrobiłem tras i przeżyłem największe przygody rowerowe, zawsze był jako pierwszy. Szkoda było go tak porzucić, ale liczy się to, co zostało w głowie, i w tym dzienniku, może ktoś go pospawa i będzie mu służył. Niestety tylny trójkąt zrobiony był z rurki aluminiowej fi 6 mm, nie więcej, może to dobre do kolarzówki, zresztą trzeszczał już od jakiegoś czasu, był za duży o jeden rozmiar, kupiony okazjonalnie. Ale z drugiej strony mnóstwo przygód, szutrów, wypadów, kupiony jeszcze pod hasłem w necie cyclocross, a słowo grawel nie było popularne. I tyle. Teraz mam Felta, jest sztywny, ma 12 biegów, idzie dobrze. U Revolta planowałem modernizacje, nawet już zakupiłem trochę części, ale czy to miało sens, teraz myślę, że lepiej się rozstać z rowerem, niż iść w koszty.





tyle zostało.
- DST 66.00km
- Czas 03:40
- VAVG 18.00km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze









