Wpisy archiwalne w kategorii
Kółka do 150 km
| Dystans całkowity: | 14214.40 km (w terenie 385.00 km; 2.71%) |
| Czas w ruchu: | 612:21 |
| Średnia prędkość: | 23.21 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 62.30 km/h |
| Suma podjazdów: | 1450 m |
| Liczba aktywności: | 104 |
| Średnio na aktywność: | 136.68 km i 5h 53m |
| Więcej statystyk | |
Poniedziałek, 1 lipca 2024
Kategoria Ekskursja, Grawele, Kółka do 150 km
Kaszëbë party, dzień 2
Po wczorajszym deszczu pozostała rosa i sporo wilgoci w powietrzu, pal sześć 150 zł za nocleg w przyczepie Niewiadówek, cieszę się, że mogę szybko ruszać dalej, i nie muszę zaczynać dnia od suszenia namiotu. Ruszam szuterem w kierunku jez. Orle, jest idealnie jezioro poprzecinane groblami, przeciskam się, po obu stronach woda, a później łąki, krowy, pola, przestrzenie, jest zielono, wkrótce będę nad Żarnowieckim jeziorem. Byłem tam parę lat temu, wtedy pokręciłem się więcej po okolicy, teraz tylko tranzytem. A okolica piękna. Ten dzień był najprzyjemniejszym dniem całej tej krótkiej podróży po Kaszubach, był takim dniem, jaki powinien być: różnorodne widoki, z dobra nawierzchnia, idealna pogoda, i widokiem na morze. Można napisać perfecto, thorougly, w pamięci zapisane jest dużo obrazów, umysł wolny od niepokojów, tak jak było dzień wcześniej. Co tu pisać, R10 okazała się przyjazną trasą, lepszą, niż z 2018 r, szybko mijam Łebę, a trasą na południe od Słowińskiego Parku świetnie jedzie mi się w okolicznościach nadmorskiej przyrody, trzciny, szuwary, podmokłe tereny, niska roślinność, szerokie widoki na zarysowane wydmy w oddali, jakby widać ich kształty, bez szczegółów. Fenomen polskiego wybrzeża, znane miasta okupowane są przez turystów, trudno przecisnąć się, odpocząć, tłok i zagęszczenie. Tereny między miastami to oaza ciszy i spokoju, zwykłe życie, nawet sporo miejsc, które nie żyją z masowej turystyki i wyciskania gości, którzy chcieli posiedzieć raz do roku nad morzem. Trochę sakwiarzy, ale dużo mniej niż w okolicy Dąbek. Nad ranem przechodziły jeszcze nad głową, złowrogie, ciemne, skłębione chmury, teraz sporo przebłysków słońca, robi naprawdę się przyjemnie i optymistycznie. Niestety prognoza zwala z nóg, wkrótce będzie tańczył przez 20 h zimny, deszczowy front, jeszcze go nie czuć, ale na winy.com już jest, zbliża się i powiększa. Rozbijam namiot na kampingu morskim w Ustce, dobra cena, ale właścicielka, czy tam kierowniczka jest unfriendly, ale nie będę rozwijał, być może to wszystko przez ten deszcz. Ale póki co to jest wieczór, zostawiam namiot i jadę na promenadę na rybę, od razu sobie zakładam, że minimum będzie pod stówę. Ryba na wypasie, ale jak to nad morzem płacę 130 zł, kurde trzeba mieć wór pieniędzy na rodzinny wypad nad morze 2 dorosłych, dwójka dzieci. 130x4. + napoje 100, to tylko obiad. Ledwo zdążyłem wrócić i zaczęło kropić, jeszcze po kampingu szwenda się niespokojny duch, Czech z Orawy, który szuka chętnego na lufkę śliwowicy i Mr. prezes śląskiego towarzystwa rowerzystów na objeździe, wszystko jak w komedii. Wsuwam się jak w mumię w ten nieszczęsny namiot, niefortunnie rozbiłem głowa ze spadkiem, pada całą noc, rzęsisty, solidny deszcz, właściwie jestem przekonany, że przepuści tropik, jeszcze w nim nie spałem w bardziej wymagających warunkach, ale wytrzymał. Zdjęcia klasycznie nieostre, trudno, ale w pewnym sensie mają dla mnie wartość sentymentalno, archiwalną i historyczną z powodu jutrzejszego wydarzenia, dlatego zamieszczam je.




















- DST 145.00km
- Czas 07:42
- VAVG 18.83km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 czerwca 2024
Kategoria Ekskursja, Grawele, Kółka do 150 km
Kaszëbë party, dzień 1
To był bardzo ciężki dzień. W planie mam włóczęgę po Kaszubach i rzut okiem na bałtyckie klify. Czekam na peronie na pociąg do Tczewa, jest 5.00 rano, niedziela, Legionowo, do którego z M. mam 20 parę kilometrów, dla bezpieczeństwa wyjeżdżam przed 4.00, a wstaje po 2.00, trochę chore. Jest rześki poranek, jadę od razu na krótko, droga przez las, asfalt dobrej jakość, ciężko z tym całym szpejem, 2 małe sakwy po 15 l, na środku bagażnika namiot 1-os, i materac. Stabilność i manewrowość roweru jest inna, trzeba się przyzwyczaić, trochę prowadzi się jak autobus. Nie mogę wykonywać jakiś gwałtownych ruchów, a może to co wydarzy się za 3 dni, to były jakieś pierwsze znaki.
Tczew, niestety nie oglądam rynku, a szkoda. Zwiedzanie, gdy zaplanowane są ponad 200 km dystanse, jest raczej słabe, będę to zmieniał, mam poczucie, że ciągle się gdzieś spieszę. A chyba nie o to w tym chodzi.
Pierwszy przystanek jez. Godziszewskie, odpoczywam na ławce z widokiem na błyszczącą w słońcu taflę wody, jest idealnie, siedzę na sporym wzniesieniu, żuje sandwicha, wiaterek, jeszcze jest przed 9.00, upał nie daje się we znaki, widok fenomenalny, myślę sobie, że jak tak dalej będzie to wyjazd pierwsza klasa. Później zagłębiam się w teren, szuter, pola, lasy, najbardziej nie lubię gdy nawigacja przekierowuje mnie, z drogi dobrej jakość w jakiś ujeb, koleiny, i w niepewność. Dzień robi się coraz bardziej, taki lepki, słońce nagrzewa powietrze, że coraz trudniej nim oddychać.
Jezioro Przywidzkie mam po prawej, szutrówka po nasypie, co raz piękno tego miejsca odsłaniają gęsto go chroniące krzaki i drzewa. Jest rozmach, trochę Kanada, trudno skupić mi się na drodze, wypatruje ciągle jakiejś szczeliny, żeby popatrzeć na przestrzenie. Niestety nie udało się zrobić zdjęć. Później droga dobrej jakości aż do Łapina Kartuskiego, w nim wpadam na szlak Wanogi, którym będę, teraz się przemieszał. W planie Wejherowo. Duszno, gorąco, a przede mną jeszcze do przejechania z południa na północ park trójmiejski, chociaż spodziewałem się przewyższeń, ale nie aż takich. Solidna burza wisi nad grzbietem.
Wszystkie fakty są przeciwko mnie rower za ciężki, trudno manewruje się nim, przeważnie jeżdżę na lekko i krótko. Trójmiejski park to wyzwanie nawigacyjnie, poprzecinany jest tysiącem odnóg, skrzyżowań, wyborów i możliwości, i w tym gąszczu trudno znaleźć ten jedyny wariant. Zdarza się, że na zjazdach wybieram drogę najlepszej jakości, a po czasie nawigacja nakazuje powrót i pnę się mozolnie, bo trzeba było wcześniej skręcić. Poza tym to są prawie góry, szczególnie w drugiej części na wysokości Sopotu. Jadę i tak sobie myślę, że ta cała ziemia z zagłębienia zatoki gdańskiej musiała gdzieś się podziać, i wiadomo, usypano z niej trójmiejski park. On naprawdę jest świetny i kryje pewnie niezliczoną ilość tzw. miejscówek, zakamarków i tajemnic. Można pozazdrościć takiego miejsca, widoki na morze, statki i wyjątkowość życia portowego, a po drugiej stronie autostrady, prawdziwie górskie podjazdy z serpentynami, zjazdami, dobrej jakości drogi, oraz starym lasem. Niestety pogoda, wyzwanie kilometrowe, ciężar roweru, nieznajomość terenu, to czynniki, które nie pozwalają do końca cieszyć mi się tym miejscem. Jadę automatycznie, aby szybciej, często zdzieram klocki, bo nagle zjazd kończy się koleinami. Jak zawsze mam problem z uzupełnieniem wody w bidonach, nie udało się nic kupić do jedzenia. Logistycznie wtopa, a najgorsze, że zapowiada się niezwyczajny ostrzał burzowy, już coraz mniej ludzi w parku, kto może to umyka, duszno, mam wrażenie, że wszystko się lepi, zrywa się wiatr, i tak ciemniej, zdejmuje okulary, żeby nie pogłębiać wrażenia grozy. Jadę, pokonując kolejne serpentyny, jedna za drugą, realizuje jakiś plan z Garmina, trzymam się niebieskiej linii, złożonej z pikseli, cyfrowych i elektrycznych wyświetleń, nie jest to chyba jakieś dobre wiązanie z rzeczywistością, nie jest to pewny i mocny marynarski supeł. Spadają pierwsze krople, są wielkie i rzadkie, jakby ktoś wyżymał szmatę, ale jest tak duszno, że i one w większej ilości nie przebijają się do ziemi, pewnie wyparowują w tym nagrzanym powietrzu, w końcu widzę miasto, jest dziura z tego parku, z tych gór, ratunek, ucieczka. Dwupasmówką jadę w kierunku stacji PKP, żeby ewakuować się do Wejherowa na nocleg, który nawet jeszcze nie jest ugadany. W pociągu dopada mnie, ulało się, w końcu wytchnienie, woda leje się strumieniami, bije wściekle w blaszany dach, ludzie w takim półśnie, w amoku, przysypiają, patrzymy nieprzytomnie w okno, a tam szaro, nic nie widać. Trwa to krótko, tyle, co z Redy do Wejherowa dojechać pociągiem miejskim, dzwonię na taki jedyny w okolicy agro camping, nic dużego, taka prowizorka. Trawy mokre i długie do kolan, zniechęcają mnie do rozbijania namiotu, biorę za 150 zł nocleg w przyczepie Niewiadówek, kładę się i zapadam w sobie. Mam namiot Jack Woskin-Gossamer, tunelowy, w zasadzie to taka trumna, niski, wąski, bez opcji bagażowej, jest to prawdziwy koszmar i nienawidzę w nim spać. Klaustrofobiczny piece of shit. Niestety aparat zepsuł się i wszystkie zdjęcia z wyjazdu mam nieostre.


Tczew, niestety nie oglądam rynku, a szkoda. Zwiedzanie, gdy zaplanowane są ponad 200 km dystanse, jest raczej słabe, będę to zmieniał, mam poczucie, że ciągle się gdzieś spieszę. A chyba nie o to w tym chodzi.
Pierwszy przystanek jez. Godziszewskie, odpoczywam na ławce z widokiem na błyszczącą w słońcu taflę wody, jest idealnie, siedzę na sporym wzniesieniu, żuje sandwicha, wiaterek, jeszcze jest przed 9.00, upał nie daje się we znaki, widok fenomenalny, myślę sobie, że jak tak dalej będzie to wyjazd pierwsza klasa. Później zagłębiam się w teren, szuter, pola, lasy, najbardziej nie lubię gdy nawigacja przekierowuje mnie, z drogi dobrej jakość w jakiś ujeb, koleiny, i w niepewność. Dzień robi się coraz bardziej, taki lepki, słońce nagrzewa powietrze, że coraz trudniej nim oddychać.
Jezioro Przywidzkie mam po prawej, szutrówka po nasypie, co raz piękno tego miejsca odsłaniają gęsto go chroniące krzaki i drzewa. Jest rozmach, trochę Kanada, trudno skupić mi się na drodze, wypatruje ciągle jakiejś szczeliny, żeby popatrzeć na przestrzenie. Niestety nie udało się zrobić zdjęć. Później droga dobrej jakości aż do Łapina Kartuskiego, w nim wpadam na szlak Wanogi, którym będę, teraz się przemieszał. W planie Wejherowo. Duszno, gorąco, a przede mną jeszcze do przejechania z południa na północ park trójmiejski, chociaż spodziewałem się przewyższeń, ale nie aż takich. Solidna burza wisi nad grzbietem.
Wszystkie fakty są przeciwko mnie rower za ciężki, trudno manewruje się nim, przeważnie jeżdżę na lekko i krótko. Trójmiejski park to wyzwanie nawigacyjnie, poprzecinany jest tysiącem odnóg, skrzyżowań, wyborów i możliwości, i w tym gąszczu trudno znaleźć ten jedyny wariant. Zdarza się, że na zjazdach wybieram drogę najlepszej jakości, a po czasie nawigacja nakazuje powrót i pnę się mozolnie, bo trzeba było wcześniej skręcić. Poza tym to są prawie góry, szczególnie w drugiej części na wysokości Sopotu. Jadę i tak sobie myślę, że ta cała ziemia z zagłębienia zatoki gdańskiej musiała gdzieś się podziać, i wiadomo, usypano z niej trójmiejski park. On naprawdę jest świetny i kryje pewnie niezliczoną ilość tzw. miejscówek, zakamarków i tajemnic. Można pozazdrościć takiego miejsca, widoki na morze, statki i wyjątkowość życia portowego, a po drugiej stronie autostrady, prawdziwie górskie podjazdy z serpentynami, zjazdami, dobrej jakości drogi, oraz starym lasem. Niestety pogoda, wyzwanie kilometrowe, ciężar roweru, nieznajomość terenu, to czynniki, które nie pozwalają do końca cieszyć mi się tym miejscem. Jadę automatycznie, aby szybciej, często zdzieram klocki, bo nagle zjazd kończy się koleinami. Jak zawsze mam problem z uzupełnieniem wody w bidonach, nie udało się nic kupić do jedzenia. Logistycznie wtopa, a najgorsze, że zapowiada się niezwyczajny ostrzał burzowy, już coraz mniej ludzi w parku, kto może to umyka, duszno, mam wrażenie, że wszystko się lepi, zrywa się wiatr, i tak ciemniej, zdejmuje okulary, żeby nie pogłębiać wrażenia grozy. Jadę, pokonując kolejne serpentyny, jedna za drugą, realizuje jakiś plan z Garmina, trzymam się niebieskiej linii, złożonej z pikseli, cyfrowych i elektrycznych wyświetleń, nie jest to chyba jakieś dobre wiązanie z rzeczywistością, nie jest to pewny i mocny marynarski supeł. Spadają pierwsze krople, są wielkie i rzadkie, jakby ktoś wyżymał szmatę, ale jest tak duszno, że i one w większej ilości nie przebijają się do ziemi, pewnie wyparowują w tym nagrzanym powietrzu, w końcu widzę miasto, jest dziura z tego parku, z tych gór, ratunek, ucieczka. Dwupasmówką jadę w kierunku stacji PKP, żeby ewakuować się do Wejherowa na nocleg, który nawet jeszcze nie jest ugadany. W pociągu dopada mnie, ulało się, w końcu wytchnienie, woda leje się strumieniami, bije wściekle w blaszany dach, ludzie w takim półśnie, w amoku, przysypiają, patrzymy nieprzytomnie w okno, a tam szaro, nic nie widać. Trwa to krótko, tyle, co z Redy do Wejherowa dojechać pociągiem miejskim, dzwonię na taki jedyny w okolicy agro camping, nic dużego, taka prowizorka. Trawy mokre i długie do kolan, zniechęcają mnie do rozbijania namiotu, biorę za 150 zł nocleg w przyczepie Niewiadówek, kładę się i zapadam w sobie. Mam namiot Jack Woskin-Gossamer, tunelowy, w zasadzie to taka trumna, niski, wąski, bez opcji bagażowej, jest to prawdziwy koszmar i nienawidzę w nim spać. Klaustrofobiczny piece of shit. Niestety aparat zepsuł się i wszystkie zdjęcia z wyjazdu mam nieostre.


- DST 135.00km
- Czas 07:27
- VAVG 18.12km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 maja 2024
Kategoria Grawele, Kółka do 150 km
Bliski Wschód 2024
mazowieckie płaszczyzny, fajnie jechało się, wstrzeliłem się w miarę spoko drogi,






- DST 135.00km
- Czas 05:25
- VAVG 24.92km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 maja 2024
Kategoria Grawele, Kółka do 150 km
Północne Zegrze

Zdecydowanie lepiej byłoby pojechać ul. Kwiatową do końca, do ul. Żwirowej, niż skręcić w prawo i wdepnąć w te chaszcze w lesie i bunkry. Poza tym za Jabłonną rozkopane przez budowniczych rurociągu. Poza tym dobrze leciało się, .....
- DST 108.00km
- Czas 05:21
- VAVG 20.19km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 lipca 2023
Kategoria Grawele, Kółka do 150 km
North–East – bezpiaszczyście
Niestety niedokończony ślad Garmin za szybko pożarł baterię, lub ja za wolno jechałem, a miała być graficzna "8". Widoki na płaskie po horyzont przestrzenie, łąki, szuwary, płaczące wierzby, w pojedynkę i w grupie, spore dęby i kasztanowce, roje owadów uderzające w szkła okularów, bociany w locie i na wybiegu, niedzikie konie, krowy skubiące trawę i lejące na nią, a kamyki obijają się o ramę roweru po całkiem niezgorszym szutrze, oraz stare popękane asfalty i jazda pod wiatr a powrót z wiatrem.




- DST 130.00km
- Czas 05:01
- VAVG 25.91km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 8 czerwca 2023
Kategoria Kółka do 150 km
Bugowszczyzna
klasyk, szosą, na czysto, bez uje"p"ków, na oponach 28mm, i 7 bar w środku.


- DST 112.00km
- Czas 03:40
- VAVG 30.55km/h
- Sprzęt CA
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 maja 2023
Kategoria Grawele, Kółka do 150 km
MPK_2023
Z zeszło rocznego wyjazdu brakowało mi wyjazdu do rezerwatu Czarci Dół, dobrej jakości szuter od strony Zabieżek, który psuje się w okolicach Regut, taka bagienna droga, ale przejezdna, warto przejechać bo na zakończeniu jest całkiem fajnie położone miejsce biwakowe. Natomiast premium szuter Karpiska – Panurzyca tylko tym razem przeciąłem. Złotą grudką wyjazdu jest 45 m podjazd na południowym wybrzuszeniu, co warto na Mazowszu odnotować, bo takich atrakcji tu niewiele. I ciekawy las w widłach DK 17 i DK2, z górą Gołoburz, można mu się kiedyś przyjrzeć, jedna szutrówka ze E–W, taka najlepsza i najdłuższa na całym wyjeździe. Te z MPK nie dostają jej nawet do pięt.






- DST 154.00km
- Czas 06:19
- VAVG 24.38km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 kwietnia 2023
Kategoria Grawele, Kółka do 150 km
Bliskie 100
Pierwsza trzycyfrowa wycieczka, ale jeszcze blisko komina. Dobrze zapamiętane odcinki to: szutery przed Serockiem, między Zegrzem a Jadwisinem, później północna część za Serockiem – Dębinki, rezerwat Zegrze, wzdłuż Narwi, f. szutrowy odcinek po chotomowskim lesie.






- DST 120.00km
- Czas 05:01
- VAVG 23.92km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 września 2022
Kategoria Kółka do 150 km
Kotuń, wschodnia równina
W planie było jeszcze kółko do Liwca, popatrzeć z Sowiej Góry, taka 50 km pętelka w bonusie, ale po przejechaniu pierwszych 4 km pakuje się w takie piachy, że wystaje z nich tylko czubek wentyla. Ubrałem się za ciepło, bo startuje o świcie, na początek do R. na pociąg, później 1h w KM do Kotunia, wysiadam o godzinie 9.00, budzi się słońce wrześniowe, jak jadę jest ok, ale brodzić po piachach, jest za gorąco. Pozostało wracać na zachód, fotek nie robiłem, bo krajobraz monotonny, ale równy, wszędzie tak samo. Do poprawy może być przeprawa przez rzekę Rządze, bo ryzykowna, postawione są tablice wokół, że teren prywatny, żeby nie było pretensji, jak ktoś wpadnie. Trzeba było przejść po zwalonych betonowych slupach energetycznych, gdzie jeden z nich w 3/4 długości był przełamany i obniżony do 1m. Trasa jest fajną szosowo-żwirową alternatywą dla DK2, przejezdność dobra, czasami stare asfalty, trochę szutru, ale takiego zleżałego, zaniedbanego, trochę "tarczysta". Okolica w zasadzie przyjemna, wzdłuż cieków wodnych: Liwiec, Kostrzyń, Rządza, Czarna.

górki Mazowsza.


górki Mazowsza.

- DST 124.00km
- Czas 04:44
- VAVG 26.20km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 sierpnia 2022
Kategoria Grawele, Kółka do 150 km
Szumin, willa Hansenów
Dobrze pojechać z rana, mazowieckie łąki na równinie ciekawiej wyglądają "pod światło", a wiatr w plecy na równinie to jak paliwo.
W pierwszej części (Marki - Pogorzelec, okolice DK do Łochowa) przejezdność całkowita, sporo starego popękanego asfaltu, pamiętającego czasy udzielnego księstwa mazowieckiego, ale zdarzały się też nówki asfaltowe. Trasa była poplątana, także sporo łączników szutrowych, na których nawierzchnia zaczęła się "rozpuszczać" od upałów i zamieniać w sypki piasek. Powrót, część druga. Odcinek na wysokości od Fidestu do Mostówki to krajobrazowy park wydm jakiś tam, 400 ha piachów, musiałem prowadzić rower, a buty zapadały się po kostki w piachu. Przedłużyło to wycieczkę o 1h na luzie. Od Dk do Fidestu jest super szuter, i trzeba było na skrzyżowaniu wykręcić na południowy - wschód do Podgaci (ta droga zapowiadała się dobrze, niestety ja wykręciłem na Lucynów). Poza tym odcinek wzdłuż Liwca to petarda, mikroklimat, widokowo.

Gruzy i wierzby po drodze.

pierwszy pit stop na jedynkę.

wzdłuż Liwca.

Bug zakole.

Bezużyteczna droga, od roku nie oddana dla ruchu, korzystam




cel wycieczki, zabytkowa willa Hansenów, w Szuminie.
W pierwszej części (Marki - Pogorzelec, okolice DK do Łochowa) przejezdność całkowita, sporo starego popękanego asfaltu, pamiętającego czasy udzielnego księstwa mazowieckiego, ale zdarzały się też nówki asfaltowe. Trasa była poplątana, także sporo łączników szutrowych, na których nawierzchnia zaczęła się "rozpuszczać" od upałów i zamieniać w sypki piasek. Powrót, część druga. Odcinek na wysokości od Fidestu do Mostówki to krajobrazowy park wydm jakiś tam, 400 ha piachów, musiałem prowadzić rower, a buty zapadały się po kostki w piachu. Przedłużyło to wycieczkę o 1h na luzie. Od Dk do Fidestu jest super szuter, i trzeba było na skrzyżowaniu wykręcić na południowy - wschód do Podgaci (ta droga zapowiadała się dobrze, niestety ja wykręciłem na Lucynów). Poza tym odcinek wzdłuż Liwca to petarda, mikroklimat, widokowo.

Gruzy i wierzby po drodze.

pierwszy pit stop na jedynkę.

wzdłuż Liwca.

Bug zakole.

Bezużyteczna droga, od roku nie oddana dla ruchu, korzystam




cel wycieczki, zabytkowa willa Hansenów, w Szuminie.
- DST 138.00km
- Czas 05:30
- VAVG 25.09km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze









