Wpisy archiwalne w kategorii
Kółka do 150 km
Dystans całkowity: | 12454.00 km (w terenie 385.00 km; 3.09%) |
Czas w ruchu: | 534:11 |
Średnia prędkość: | 23.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.30 km/h |
Suma podjazdów: | 1450 m |
Liczba aktywności: | 91 |
Średnio na aktywność: | 136.86 km i 5h 52m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 2 września 2019
Kategoria Kółka do 150 km
Kampinos
Na zakończenie urlopu, przejażdżka po Kampinosie, z nowości to jazda czarnym szlakiem z Truskawia w okolice Janówka. Drewnianymi pomostami, które mają klimat. Poza tym pętla przerabiana już nie raz. Tak inaczej wariant przez miasto bo miałem sprawę na alejach z rana.


- DST 148.00km
- Teren 15.00km
- Czas 06:02
- VAVG 24.53km/h
- VMAX 44.00km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 sierpnia 2019
Kategoria Kółka do 150 km
Runda Żarnowiecka
Na początek trasą rowerową Swarzewo – Krokowa. Same plusy, ładnie położona trasa, Kaszubskie podjazdy i zjazdy, w Sobieńczycach lasem w dół i dookoła jeziora, fragment krajówką (przecinam przedwojenną polsko - niemiecką granicę), i po płytach betonowych, za namową spotkanego rowerzysty zaliczam podjazd na jezioro Górne, okrążam Kaszubskie Oko, i w dół, południowa część jez. Żarnowieckiego, wzdłuż elektrowni, później był podjazd, taki stromy, długi, w słońcu i strasznie upierdliwy. Drugi tydzień jeżdżenia, nogi zmęczone i bez entuzjazmu brnę wyżej. Powrót trasą Krokowa – Swarzewo bo warta była przejechania się nią jeszcze raz.

trasa rowerowa Swarzewo – Krokowa

trasa rowerowa Swarzewo – Krokowa
- DST 105.00km
- Czas 05:18
- VAVG 19.81km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 sierpnia 2019
Kategoria Kółka do 150 km, Górskie, Terenowo
Beskid Śląski_D3_objazd (Przeł. Szarcula, trójstyk, Czechy, Czantoria
Animozje i złośliwości pogodowe ustąpiły, wróciło słońce i czyste niebo oraz w gratisie do zestawu południowy wiatr, na szczęście w górach nie jest to tak istotny czynnik, jak na równinie. Startuje z Wisły w kierunku przeł. Szarcula, łagodnie do zapory na jez. Czerniańskim, później po serpentynach, mijam kompleks architektoniczny Zamku Prezydenckiego, góra bezlitosna, a epilog to typowy wyciskacz potu. Przeł. Szarcula płytkie siodło w Paśmie Baraniej Góry, dzielące dorzecza Wisły i Olzy – 771 m n.p.m, od skrzyżowania z Wisły to 6 kilometrów, w pionie 300 metrów różnicy. W nagrodę zjazd do Istebnej, cały czas w dół, wąskim, równym asfaltem, na zakręcie palą się znicze, dwa dni temu roztrzaskał się tu chłopak na kolarce. Niewiarygodne, droga z tych wygodnych i bezpiecznych, z minimalnym, prawie żadnym ruchem samochodowym, ale wystarczy jeden. Cześć jego pamięci.
Przecinam krajówkę i lecę na zachód wzdłuż doliny Olzy, po prawej słyszę szum rzeki, czasami ją widzę, droga pnie się górą po stoku. Chcę przedostać się na trójstyk, omijając drogi samochodowe, dlatego jakieś pasmo przecinam żółtym pieszym szlakiem, ale w całości przejezdny, na otwartych przestrzeniach widoki na falujące pasma, są to okolice urodzin Jerzego Kukuczki.
Jeszcze parę zakrętów, podjazdów, długa i ciągnąca się droga po ażurowych płytach i witam się z granicą kraju, na prawo Republika Czeska, na lewo Słowacja. Ja na prawo, przez Czechy do Jablunkova, lokalnym asfaltem, góry, serpentyny, max jestem na wysokości 630 n.p.m., póżniej długi zjazd do Jabłonkowa, który wcale nie jest taki zabytkowy, jak chciałyby tablice zachęcające do odwiedzenia go.
Stołuje się w restauracji „Nowa Ameryka“, całkiem przyjemne, lubię miejsca których świetność właśnie przemija, okazało się, że obiad mam sam sobie nałożyć, korzystając z garów wystawionych przy kuchni, za to miejsce znalazłem najlepsze z możliwych na tarasie z widokiem na góry i rower, pełnia szczęścia. Zamawiam na koniec piwo, bo wiem, że zaraz będę skręcał w Cyclotrasę numer 6086 w kierunku Nydka, i będzie to 500 metrów w pionie na odcinku 10 kilometrów. Wspinanie zajmuje mi około 50 minut, od połowy jadę lasem, już w okolicach szczytu po drogach gruntowych i szutrowych, niewiele już pamiętam, pewnie jak zawsze jechałem na najlżejszym przełożeniu wypatrując końca i czekając na zjazd jako ukoronowanie tych wszystkich trudów. Mało widoków obejrzałem, głównie po lasie, po żwirku, w Nydku okazało się, że nadal trwa słoneczny i ciepły dzień, pomyślałem, że zahaczę może dodatkowo o Czantorię Wielką. Zamawiam jeszcze raz piwo i próbuje od miejscowych dowiedzieć się jak dostać się najlepiej rowerem na górę. Towarzystwo jest podpite i chętne do udzielania rad, każdy podaje inną wersję. Trochę ogłupiały od tej wiedzy i wielu możliwości udaje się zielonym, znajomym szlakiem z zeszłego roku na grań wzdłuż granicy w okolice Szosowa Małego. Ten szlak jest bezwzględny dla rowerzysty, gdy za miastem kończy się asfalt od razu zsiadam i pcham przez 20 minut. Później wzdłuż grani po pasie granicznym, czerwonym szlakiem, w kierunku północnym. Szlak w większości do przejechania, w końcówce wpycham, poza tym zwiódł mnie po raz kolejny ładny bukowy las i nieświadomie omijam szczyt drogą pożarową, później podjeżdżam go od drugiej strony.
Na szczycie okazuje się, że dzień chyli się już ku końcowi, mało czasu na zjazd, na szczęście spotykam dwie osoby, za którymi zjeżdżam jedyną słuszną i w 100% przejezdną drogą z Czantorii do Ustronia, zahaczamy o stronę Czeską, pare razy przeskakujemy ze szlaku na szlak, mówią mi, że trochę czasu zajęło im opracowanie tej drogi. Taki fart, gdybym ich nie spotkał to czekałoby mnie ściąganie roweru do zmroku, bo wszystkie alternatywy wyglądały tak samo, stromo i po kamieniach w dół.

Zaolzie, gdzieś z tych okolic pochodził Jerzy Kukuczka.

trójstyk: Polska, Czechy i Słowacja.

Wjazd na Czantorię Wielką

Widok z przeł. Szarcula.
Przecinam krajówkę i lecę na zachód wzdłuż doliny Olzy, po prawej słyszę szum rzeki, czasami ją widzę, droga pnie się górą po stoku. Chcę przedostać się na trójstyk, omijając drogi samochodowe, dlatego jakieś pasmo przecinam żółtym pieszym szlakiem, ale w całości przejezdny, na otwartych przestrzeniach widoki na falujące pasma, są to okolice urodzin Jerzego Kukuczki.
Jeszcze parę zakrętów, podjazdów, długa i ciągnąca się droga po ażurowych płytach i witam się z granicą kraju, na prawo Republika Czeska, na lewo Słowacja. Ja na prawo, przez Czechy do Jablunkova, lokalnym asfaltem, góry, serpentyny, max jestem na wysokości 630 n.p.m., póżniej długi zjazd do Jabłonkowa, który wcale nie jest taki zabytkowy, jak chciałyby tablice zachęcające do odwiedzenia go.
Stołuje się w restauracji „Nowa Ameryka“, całkiem przyjemne, lubię miejsca których świetność właśnie przemija, okazało się, że obiad mam sam sobie nałożyć, korzystając z garów wystawionych przy kuchni, za to miejsce znalazłem najlepsze z możliwych na tarasie z widokiem na góry i rower, pełnia szczęścia. Zamawiam na koniec piwo, bo wiem, że zaraz będę skręcał w Cyclotrasę numer 6086 w kierunku Nydka, i będzie to 500 metrów w pionie na odcinku 10 kilometrów. Wspinanie zajmuje mi około 50 minut, od połowy jadę lasem, już w okolicach szczytu po drogach gruntowych i szutrowych, niewiele już pamiętam, pewnie jak zawsze jechałem na najlżejszym przełożeniu wypatrując końca i czekając na zjazd jako ukoronowanie tych wszystkich trudów. Mało widoków obejrzałem, głównie po lasie, po żwirku, w Nydku okazało się, że nadal trwa słoneczny i ciepły dzień, pomyślałem, że zahaczę może dodatkowo o Czantorię Wielką. Zamawiam jeszcze raz piwo i próbuje od miejscowych dowiedzieć się jak dostać się najlepiej rowerem na górę. Towarzystwo jest podpite i chętne do udzielania rad, każdy podaje inną wersję. Trochę ogłupiały od tej wiedzy i wielu możliwości udaje się zielonym, znajomym szlakiem z zeszłego roku na grań wzdłuż granicy w okolice Szosowa Małego. Ten szlak jest bezwzględny dla rowerzysty, gdy za miastem kończy się asfalt od razu zsiadam i pcham przez 20 minut. Później wzdłuż grani po pasie granicznym, czerwonym szlakiem, w kierunku północnym. Szlak w większości do przejechania, w końcówce wpycham, poza tym zwiódł mnie po raz kolejny ładny bukowy las i nieświadomie omijam szczyt drogą pożarową, później podjeżdżam go od drugiej strony.
Na szczycie okazuje się, że dzień chyli się już ku końcowi, mało czasu na zjazd, na szczęście spotykam dwie osoby, za którymi zjeżdżam jedyną słuszną i w 100% przejezdną drogą z Czantorii do Ustronia, zahaczamy o stronę Czeską, pare razy przeskakujemy ze szlaku na szlak, mówią mi, że trochę czasu zajęło im opracowanie tej drogi. Taki fart, gdybym ich nie spotkał to czekałoby mnie ściąganie roweru do zmroku, bo wszystkie alternatywy wyglądały tak samo, stromo i po kamieniach w dół.

Zaolzie, gdzieś z tych okolic pochodził Jerzy Kukuczka.

trójstyk: Polska, Czechy i Słowacja.

Wjazd na Czantorię Wielką

Widok z przeł. Szarcula.
- DST 111.00km
- Teren 80.00km
- Czas 07:52
- VAVG 14.11km/h
- Sprzęt Grand Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 lipca 2019
Kategoria Ekskursja, Kółka do 150 km, Górskie
Ekskursja mazowiecko – podkarpacka cześć 4 (GV)
Zbudzony jestem przez wilgoć, cały tropik mokry, osiadła na nim rosa, jest jeszcze szaro, zjadam przygotowaną wieczorem podwójną porcję ryżu, w zalewie pomidorowej. Suszenie, pakowanie, ogarnianie zajmuje trochę czasu, zanim rower stoi gotowy do jazdy zbliża się godzina 7.00, i to jest zasadnicza różnica, w wyjazdach jednodniowych, z domu, rower jest spakowany i czeka, wystarczy tylko wyjść, wsiąść i jechać. Dzisiaj chcę zbliżyć się do Przemyśla na pół obrotu koła. Wracam w okolice stacji PKP, i wzdłuż torów jadę szutrem na zachód, jeszcze jest płasko, nic nie zapowiada głównego menu dzisiejszego dnia.
Zaczyna kropić, do Rzeszowa dojeżdżam już w deszczu, przeczekuje gdzie się da, później jadę i znowu moknę i przeczekuję. Sprawdzam pogodę, na trasie spore prawdopodobieństwo burz. Przez południową część miasta Green Velo ładnie poprowadzone wzdłuż rzeki Wisłok, droga ma charakter rekreacyjny. Nagle sielanka komunikacyjna kończy się i ląduje na pierwszym podjeździe, wąski, roztrzaskany na poboczach asfalt, spory ruch, remont drogi, prędkości tutaj nie wycisnę i tak męczą się kierowcy próbując wyprzedzić mnie. Umykam na jakimś skrzyżowaniu w bok, w lokalną drogę i jest już spokojniej, deszcz również odpuścił, ale zaczynają się pierwsze pagóry, przedkarpacie, strome, ciągnące się podjazdy. Pierwsze 4 kilometry i jestem wyżej o 200 metrów, czyli inna charakterystyka jazdy, bardzo powoli w górę, mielenie karbami, odczuwalny wzrost temperatury ciała, mokre od potu ubrania, po chwili zjazd i nagłe chłodzenie i suszenie, poza tym jeszcze jest komfortowo, jadę po asfalcie przez stary malowniczy las. Mijam parę hopek i droga wykręca w szutry, a tutaj podjazdy są bardziej strome, droga zrobiono z rozrzuconych kamieni, większe sztuki trzeba omijać, a zjazdy nie tak przyjemne jak po gładkim asfalcie, trzeba koncentrować się, łatwo uszkodzić obciążone sakwami koła. Do Dynowa przez cały czas jazda na zmiany w górę i w dół, po asfalcie lub szutrze, przeskakuje z doliny w kolejną dolinę. W okolicy Futoma żwirowy podjazd, wzdłuż którego ustawiono metalowe rowery wykonane w powiększeniu, ciekawy pomysł. Mijając Dynów jestem już dobrze zmęczony, pora południowa, znajduję ładną miejscówkę w zakolu Sanu, dokańczam wczorajsze kabanosy i przeglądam profil pozostałej trasy, nie wygląda dobrze, jeszcze 4 solidne podjazdy w sumie i na oko jakieś 800 metrów. Na początek przede mną spory odcinek po płaskim wzdłuż rzeki, temperatura szybuje w górę, na pewno jest grubo ponad 30 stopni, zaczynam się gotować, nie odpuszczam otwartym sklepom, uzupełniam zapasy wody, zaskakuje mnie duże zainteresowanie ludzi, wypytują się: skąd jadę, jak długo, dokąd itd, sami opowiadają historie. Tereny, którymi biegnie GV nie są wyeksploatowane turystycznie, trasa nie przebiega w okolicach znanych miejscowości, które przeżywają letnie oblężenie i stąd ta ciekawość do zagadywania, może. Płaska jazda szybko kończy się i trzeba piąć się w górę w okolicach Jawornika Ruskiego znowu 200 metrów wyżej, ostatki wchodzą ciężko, a później długi, ciągnący się zjazd, na którym łapie mnie pół godzina zlewa, schodzę do wysokości 230 m.n.p.m., ponownie jadę wzdłuż Sanu, przeskakuję z jednego brzegu na drugi, klimatycznymi, wiszącymi kładkami pieszo-rowerowymi. Planując trasę największe nadzieje wiązałem z tym fragmentem trasy i nie zawiodłem się, jest ładnie, pagóry porośnięte lasami, dolina Sanu, mosty, w pamięci pozostało sporo migawek krajobrazów. Dojeżdżam do Babic i witam się z pętelka, GVelo zatacza od północy dwudziesto kilometrowe koło omijając DK 884, i do zaliczenia są trzy pagóry: 400 i dwa razy po 380 metrów n.p.m., słońce rozkręcone jest i grzeje ile sił, rozpoczynam wspinaczkę, najgorsze, że wiem z profilu trasy, że będzie do trzech razy sztuka, trzy przełęcze, i trzy razy od nowa podejmowany trud, przejechanie całości zajmuje półtorej godziny, na jedno wzniesienie muszę wpychać, zwyczajnie zabrakło przełożenia. W miejscowości Krzywcza ponownie jestem nad Sanem i jadę wzdłuż jej biegu, droga biegnie idealnie równolegle do rzeki. Wiem, że w Krasicach jest w lesie stary i niedrogi ośrodek domków o nazwie "Perła Sanu" i tam zamierzam podpytać się o nocleg. Już któryś raz przekraczam rzekę efektownym mostem wiszącym i podjeżdżam w górę w głąb lasu w kierunku "Perły", kończy się asfalt, po kamieniach i lepiącym się błocie brnę dalej na spotkanie z trzema jazgoczącymi psami, różnej maści i wielkości i jak okazało się charakteru. Po chwili wychyla się Pani z recepcji i negocjujemy cenę noclegu.
Ava speed: 18,89 km/h
Max speed: 58 km/h
link do zdjęć:
tutaj
Część pierwsza: Łańcut – Rzeszów
Część druga: Rzeszów – Krasice

Dynowskie pagóry.

Dojazd do Dynowa przeważnie po szutrach.

deszczowy Rzeszów

rowerowy most na Sanie
Zaczyna kropić, do Rzeszowa dojeżdżam już w deszczu, przeczekuje gdzie się da, później jadę i znowu moknę i przeczekuję. Sprawdzam pogodę, na trasie spore prawdopodobieństwo burz. Przez południową część miasta Green Velo ładnie poprowadzone wzdłuż rzeki Wisłok, droga ma charakter rekreacyjny. Nagle sielanka komunikacyjna kończy się i ląduje na pierwszym podjeździe, wąski, roztrzaskany na poboczach asfalt, spory ruch, remont drogi, prędkości tutaj nie wycisnę i tak męczą się kierowcy próbując wyprzedzić mnie. Umykam na jakimś skrzyżowaniu w bok, w lokalną drogę i jest już spokojniej, deszcz również odpuścił, ale zaczynają się pierwsze pagóry, przedkarpacie, strome, ciągnące się podjazdy. Pierwsze 4 kilometry i jestem wyżej o 200 metrów, czyli inna charakterystyka jazdy, bardzo powoli w górę, mielenie karbami, odczuwalny wzrost temperatury ciała, mokre od potu ubrania, po chwili zjazd i nagłe chłodzenie i suszenie, poza tym jeszcze jest komfortowo, jadę po asfalcie przez stary malowniczy las. Mijam parę hopek i droga wykręca w szutry, a tutaj podjazdy są bardziej strome, droga zrobiono z rozrzuconych kamieni, większe sztuki trzeba omijać, a zjazdy nie tak przyjemne jak po gładkim asfalcie, trzeba koncentrować się, łatwo uszkodzić obciążone sakwami koła. Do Dynowa przez cały czas jazda na zmiany w górę i w dół, po asfalcie lub szutrze, przeskakuje z doliny w kolejną dolinę. W okolicy Futoma żwirowy podjazd, wzdłuż którego ustawiono metalowe rowery wykonane w powiększeniu, ciekawy pomysł. Mijając Dynów jestem już dobrze zmęczony, pora południowa, znajduję ładną miejscówkę w zakolu Sanu, dokańczam wczorajsze kabanosy i przeglądam profil pozostałej trasy, nie wygląda dobrze, jeszcze 4 solidne podjazdy w sumie i na oko jakieś 800 metrów. Na początek przede mną spory odcinek po płaskim wzdłuż rzeki, temperatura szybuje w górę, na pewno jest grubo ponad 30 stopni, zaczynam się gotować, nie odpuszczam otwartym sklepom, uzupełniam zapasy wody, zaskakuje mnie duże zainteresowanie ludzi, wypytują się: skąd jadę, jak długo, dokąd itd, sami opowiadają historie. Tereny, którymi biegnie GV nie są wyeksploatowane turystycznie, trasa nie przebiega w okolicach znanych miejscowości, które przeżywają letnie oblężenie i stąd ta ciekawość do zagadywania, może. Płaska jazda szybko kończy się i trzeba piąć się w górę w okolicach Jawornika Ruskiego znowu 200 metrów wyżej, ostatki wchodzą ciężko, a później długi, ciągnący się zjazd, na którym łapie mnie pół godzina zlewa, schodzę do wysokości 230 m.n.p.m., ponownie jadę wzdłuż Sanu, przeskakuję z jednego brzegu na drugi, klimatycznymi, wiszącymi kładkami pieszo-rowerowymi. Planując trasę największe nadzieje wiązałem z tym fragmentem trasy i nie zawiodłem się, jest ładnie, pagóry porośnięte lasami, dolina Sanu, mosty, w pamięci pozostało sporo migawek krajobrazów. Dojeżdżam do Babic i witam się z pętelka, GVelo zatacza od północy dwudziesto kilometrowe koło omijając DK 884, i do zaliczenia są trzy pagóry: 400 i dwa razy po 380 metrów n.p.m., słońce rozkręcone jest i grzeje ile sił, rozpoczynam wspinaczkę, najgorsze, że wiem z profilu trasy, że będzie do trzech razy sztuka, trzy przełęcze, i trzy razy od nowa podejmowany trud, przejechanie całości zajmuje półtorej godziny, na jedno wzniesienie muszę wpychać, zwyczajnie zabrakło przełożenia. W miejscowości Krzywcza ponownie jestem nad Sanem i jadę wzdłuż jej biegu, droga biegnie idealnie równolegle do rzeki. Wiem, że w Krasicach jest w lesie stary i niedrogi ośrodek domków o nazwie "Perła Sanu" i tam zamierzam podpytać się o nocleg. Już któryś raz przekraczam rzekę efektownym mostem wiszącym i podjeżdżam w górę w głąb lasu w kierunku "Perły", kończy się asfalt, po kamieniach i lepiącym się błocie brnę dalej na spotkanie z trzema jazgoczącymi psami, różnej maści i wielkości i jak okazało się charakteru. Po chwili wychyla się Pani z recepcji i negocjujemy cenę noclegu.
Ava speed: 18,89 km/h
Max speed: 58 km/h
link do zdjęć:
tutaj
Część pierwsza: Łańcut – Rzeszów
Część druga: Rzeszów – Krasice

Dynowskie pagóry.

Dojazd do Dynowa przeważnie po szutrach.

deszczowy Rzeszów

rowerowy most na Sanie
- DST 154.00km
- Czas 08:08
- VAVG 18.93km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 25 lipca 2019
Kategoria Ekskursja, Kółka do 150 km
Ekskursja mazowiecko – podkarpacka cześć 3 (GV)
Z Sandomierza GV wyprowadza po łąkach, wąskimi asfaltami, często gdzieś skręcam, w końcu wjeżdżam na wygodny asfalt tylko dla rowerów biegnący wzdłuż DK. To długi, prosty, płaski odcinek ciągnie się aż do Ulanowa, bez urozmaiceń, od czasu do czasu las, krzak, wioska, mała rzeka. Atrakcje w miniaturze. Czasami bez konkretnego powodu droga przerzucona jest z jednej na drugą stronę, trzeba przeprawić się przez DK. Przedwojenny Centralny Okręg Przemysłowy mijam bez jakiś większych wspomnień. Ulanów – stolica flisactwa, Rudnik – jakieś wikliniarstwo, później szutry, lokalne asfalty i jestem w Leżajsku, ale też bez wrażeń. Dalej sporo szutrami między polami, żniwa, ciężkie maszyny rolnicze na GV, niedługo szlak będzie cieszył się nowymi nawierzchniami. Nie wierzę, że będą remontowane. W miejscowości Julin GV zatacza pętelkę, i jest to najciekawszy odcinek dzisiejszego dnia. Piękne, stare lasy, gdzieś w głębi drewniana rezydencja, jak później doczytałem to „modrzewiowy piętrowy pałac myśliwski w stylu tyrolsko-szwajcarskim został wybudowany w 1880 roku specjalnie na przyjazd arcyksięcia austriackiego Rudolfa.“ Całość to 12-15 kilometrów, na których wrócił mi entuzjazm do jazdy i obudziłem się. Później nieuchronnie podążam w kierunku przeprawy przez A4, wzrasta liczba samochodów, i najgorszy odcinek GV to 15-kilometrowy wjazd do Łańcuta, szlak puszczony drogą bez pobocza, na grzbiecie siedzą mi pędzące auta. W Łańcucie kupuje bilet powrotny "zawczasu", pamiętam majową nauczkę z Białegostoku i jadę na kemping, który jest malutki i bardzo zadbany, czysty, wszystko jest.
Część pierwsza: Sandomierz_Ulanów_Leżajsk
Część pierwsza: Leżajsk – Łańcut
Ava speed: 22,28 km/h
Max speed: 51 km/h

Długa, prosta przez Centralny Okręg Przemysłowy

San

Ulanów, stolica flisactwa

Green Velo za Leżajskiem.
Część pierwsza: Sandomierz_Ulanów_Leżajsk
Część pierwsza: Leżajsk – Łańcut
Ava speed: 22,28 km/h
Max speed: 51 km/h

Długa, prosta przez Centralny Okręg Przemysłowy

San

Ulanów, stolica flisactwa

Green Velo za Leżajskiem.
- DST 158.00km
- Czas 07:05
- VAVG 22.31km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 lipca 2019
Kategoria Ekskursja, Kółka do 150 km
Ekskursja mazowiecko – podkarpacka cześć 2 (GV)
Drugi dzień zaczyna się od podjazdu na 380 metrów, po wyjeździe z lasu na szczycie wzniesienia oglądam ładną panoramę Gór Świętokrzyskich. Dalej jazda w kierunku Daleszyc, ciągle pod górkę i z górki, ale nie są to to jakieś uciążliwe podjazdy. W okolicach Borkowa wpadam w nitkę GreenVelo i tym śladem będę podążał do Przemyśla. Nade mną zbierają się chmury w kolorze ołowiu, szare, ciężkie i złowróżebne, wkrótce zaczyna padać, drobny deszczyk, w oddali po lewej mam widok na górę Św Krzyż, poznaje po wieży radiowo-telewizyjnej, która pręży się ponad drzewami. Droga typu wąski asfalt, za wsią Helendry wjeżdżam w jeszcze węższą szutrówkę i dalej lasem, droga taka jak lubię najbardziej: kręta, wąska, z pagórkami, wykonana z dobrze ubitego drobnego kamienia, przyzwyczaiłem się też do manewrowania obciążonym rowerem. Po drodze mijam sporo zabytków, ruin starych spichlerzy, wiatraków, kościołów. Przed Rakowem korzystam z przystani MOR, pada już na gęsto, postanawiam przeczekać, poza tym jest koło 11.00 i czas na skorzystanie z CampinGazu, kawa itp. Odpoczynek zajmuje mi 1,5 godziny, wczorajszy dzień cały przejechany, przystanki tylko na chwilę, teraz nie muszę się już spieszyć, w głowie kalkuluje plan, że optymalnie będzie dojechać do Sandomierza. Ruszam i mijam Raków, dawna ośrodek działalności Braci Polskich, oskarżonych o zniszczenie przydrożnego krzyża przez kontrreformatorów, i wygnanych, wkrótce miasto podupadło nie pomogło nawet ufundowanie przez biskupa krakowskiego Jakuba Zadzika wspaniałego kościoła. Za miastem spotykam lokalnego kolarza i razem jedziemy do Iwanisk, niestety nasila się deszcz. Po pół godzinie pada już na całego, nie opłaca się zatrzymywać, ani suszyć, jedyna nadzieja w tym, że popołudniu wypogodzi się. Teren, pomimo uciążliwego deszczu zapamiętałem jako urozmaicony, droga wiodła wąwozami, wzniesieniami, w tym rejonie jest granica Gór Świętokrzyskich i rozpoczyna się Wyżyna Sandomierska. Zbliżam się do ładnie położonego Klimontowa, jest to administracyjnie wieś, ale z zabytkową kolegiatą i kościołem, historia osady datuje się na XIII w., rozkwit i prawa miejskie XVII w., czyli lepiej to już było. Wcześniej mijałem Krzyżtopór w Ujeździe, klasyk, którego miałem okazję widzieć po raz pierwszy, robi wrażenie. Do tej pory myślałem, że zamek został zniszczony w wyniku najazdu szwedzkiego, jak przeczytałem w oficjalnej notce (tylko ograbili wnętrza, wywieźli bibliotekę), a dewastacji dokonaliśmy sami w trakcie konfederacji barskiej, nie mogliśmy się dogadać to wspólnie obróciliśmy rezydencje w ruinę. Ciekawą opcją jest możliwość zwiedzania nocnego, może kiedyś skorzystam.
Przecinam niebezpieczną drogę DK9, przeczekuje wyprzedzające się TIRY na skrzyżowaniu, i jadę lokalnymi asfaltami wzdłuż sadów jabłkowych, pogoda zmieniła się na taką z serii łaskawa i słoneczna i przy okazji suszę przemoczone klamoty.
Dalej to już tylko sady jabłkowe, w setkach odmian, sporo rowerzystów, nie tylko na trasie, ale też i w sadach, w kaskach oblegają drzewka, zachęcony zrywam parę, całe oblepione są jakimś nalotem, opryskiem, szarą, śliską mgiełką jakiegoś chemikalia. Droga wije się, sady ciągną się w nieskończoność, ponad nimi pojawia się wzgórze ze znaną architekturą Sandomierza, które przybliża się i oddala.

Wyjazd ze Św Katarzyny

Taki widok miałem z MOR, przeczekuje deszcz

Krzyżtopór

Hiszpan w sandomierskich sadach.

Sandomierz
Św Katarzyna, Daleszyce, Raków, Iwaniska, Klementów, Sandomierz.
Ava speed: 22,28 km/h
Max speed: 51 km/h
Cześć pierwsza: Św Katarzyna, Daleszyce, Raków
Część druga: Raków, Iwaniska
Część trzecia: Iwaniska, Klementów, Sandomierz
Przecinam niebezpieczną drogę DK9, przeczekuje wyprzedzające się TIRY na skrzyżowaniu, i jadę lokalnymi asfaltami wzdłuż sadów jabłkowych, pogoda zmieniła się na taką z serii łaskawa i słoneczna i przy okazji suszę przemoczone klamoty.
Dalej to już tylko sady jabłkowe, w setkach odmian, sporo rowerzystów, nie tylko na trasie, ale też i w sadach, w kaskach oblegają drzewka, zachęcony zrywam parę, całe oblepione są jakimś nalotem, opryskiem, szarą, śliską mgiełką jakiegoś chemikalia. Droga wije się, sady ciągną się w nieskończoność, ponad nimi pojawia się wzgórze ze znaną architekturą Sandomierza, które przybliża się i oddala.

Wyjazd ze Św Katarzyny

Taki widok miałem z MOR, przeczekuje deszcz

Krzyżtopór

Hiszpan w sandomierskich sadach.

Sandomierz
Św Katarzyna, Daleszyce, Raków, Iwaniska, Klementów, Sandomierz.
Ava speed: 22,28 km/h
Max speed: 51 km/h
Cześć pierwsza: Św Katarzyna, Daleszyce, Raków
Część druga: Raków, Iwaniska
Część trzecia: Iwaniska, Klementów, Sandomierz
- DST 125.00km
- Czas 05:38
- VAVG 22.19km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 lipca 2019
Kategoria Kółka do 150 km
Północno-wschodnie Mazowsze, dolina dolnego Bugu
To kółko nieraz już robiłem, ale na raty, a teraz wszystkie elementy ułożyły się w pętelkę, taką w kształcie nijakim. Dla mnie to najciekawsza strona Mazowsza (do zataczania kółek), mam bezpośredni dojazd, bez konieczności zaplątania się w jazdę po Warszawie, już na starcie są pola, łąki, horyzonty i widoki, a jeśli jadę o wcześniej porze to lecę sobie z świetlnym teatrem wstającego słońca i odsłony dnia, ale w lipcu wszystko zaczyna się o 4.00 i najzwyczajniej spóźniłem się, jestem tam po wszystkim.
Uznaje wyższość tego kierunku nad innymi. Wiele odwiedzonych miejsc ma status "Natura 2000", i sporo jest po drodze starej architektury wiejskiej, zadbane, odszykowane stuletnie domy, odmalowane, efektowne dekory. Nie jestem jakimś fanem takich rzeczy, ale przyjemnie tworzą tło, gdy wyjeżdżam z odcinków leśnych, niekiedy ciągnących się kilometrami. Oprócz tego jadąc bezpośrednio wzdłuż, przy linii brzegowej, monotonię jazdy urozmaicają pofałdowania terenu, ale takie miejsca trzeba odkryć, zjeżdżać z głównej drogi, zbliżać się do rzeki np okolice wsi Turzyn. Robię postój w Broku, w wcześniejszych latach główny miejski ośrodek na tym terenie, obecnie zdetronizowany, tutaj czas jakby zatrzymał się, dzięki czemu miasto nie straciło swojego klimatu przez zabudowę wielką płytą i sterczącymi kominami pomalowanymi na biało-czerwono.

Dobry dzień, stara, nieużywana DK8, objeżdżam Radzymin

przecinam rzekę Liwiec.

lasy puszczy kamienieckiej

Prostyń, monumentalna, kolosalna architektura w tle, jako przykład megalomani. Nawołują do skromności a ich przybytki nigdy w Polsce nie przybierają skromnych rozmiarów.

Bocznica kolejowa, tutaj zatrzymywały się pociągi oczekując na rozładunek. 900 tys. ludzi, na przełomie lat 1942-1943.

Na czerwonych dywanach, równo środek wycieczki, przecinam rzekę i wracam drugą stroną.

Widoczek wciśnięty miedzy dwa gospodarstwa, które są z lewej i prawej poza kadrem.
Ślad niedokończony, zerwał się w okolicach Rybieńka Leśnego. I nie chciało mi się już dogrywać, ale było z silnym wiatrem w plecy i co jest cenne bo nie było planowane.
Uznaje wyższość tego kierunku nad innymi. Wiele odwiedzonych miejsc ma status "Natura 2000", i sporo jest po drodze starej architektury wiejskiej, zadbane, odszykowane stuletnie domy, odmalowane, efektowne dekory. Nie jestem jakimś fanem takich rzeczy, ale przyjemnie tworzą tło, gdy wyjeżdżam z odcinków leśnych, niekiedy ciągnących się kilometrami. Oprócz tego jadąc bezpośrednio wzdłuż, przy linii brzegowej, monotonię jazdy urozmaicają pofałdowania terenu, ale takie miejsca trzeba odkryć, zjeżdżać z głównej drogi, zbliżać się do rzeki np okolice wsi Turzyn. Robię postój w Broku, w wcześniejszych latach główny miejski ośrodek na tym terenie, obecnie zdetronizowany, tutaj czas jakby zatrzymał się, dzięki czemu miasto nie straciło swojego klimatu przez zabudowę wielką płytą i sterczącymi kominami pomalowanymi na biało-czerwono.

Dobry dzień, stara, nieużywana DK8, objeżdżam Radzymin

przecinam rzekę Liwiec.

lasy puszczy kamienieckiej

Prostyń, monumentalna, kolosalna architektura w tle, jako przykład megalomani. Nawołują do skromności a ich przybytki nigdy w Polsce nie przybierają skromnych rozmiarów.

Bocznica kolejowa, tutaj zatrzymywały się pociągi oczekując na rozładunek. 900 tys. ludzi, na przełomie lat 1942-1943.

Na czerwonych dywanach, równo środek wycieczki, przecinam rzekę i wracam drugą stroną.

Widoczek wciśnięty miedzy dwa gospodarstwa, które są z lewej i prawej poza kadrem.
Ślad niedokończony, zerwał się w okolicach Rybieńka Leśnego. I nie chciało mi się już dogrywać, ale było z silnym wiatrem w plecy i co jest cenne bo nie było planowane.
- DST 202.00km
- Czas 07:36
- VAVG 26.58km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 czerwca 2019
Kategoria Kółka do 150 km
Mazowsze, Bugo – Narew
Przejażdżka jednym z pierwszych kółkek, które przemierzałem w zamierzchłych czasach jeszcze na unibike luxor, Do Wyszkowa często powtarzaną trasą wzdłuż S8 – serwisówką, pomiar na Orlenie przed mostem ava: 30,36 km/h, max speed 39,47 km/h, odległość: 42 km. Później krajoznawczo, bez pospiechu, ladne tereny nad Bugiem, sporo rozlewisk. W Popowie skręcam w lewo, chcę objechać cypel, a może bardziej ląd w widłach rzek, odcięty przez wody od południa. Do połowy wąski asfalt do przedsiębiorstwa wodnego, tamy, póżniej trzeba wspiąć się na wysoki wał, obejść zagrodzony teren i kontynuować jazdę do mostu polną drogą.

Mazowsze północne

po drodze

most kolejowy w mieście Wyszków

Cypel na Bugo_Narwi

duże ilości H2O, połączenie rzek: Narwi i Bugu..

Mazowsze północne

po drodze

most kolejowy w mieście Wyszków

Cypel na Bugo_Narwi

duże ilości H2O, połączenie rzek: Narwi i Bugu..
- DST 118.00km
- Czas 04:44
- VAVG 24.93km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 20 czerwca 2019
Kategoria Kółka do 150 km
Secymińska runda czyli północno zachodni obrót.
Startuję 15 minut przed 5, w świąteczny, świętem kościelnym naznaczony dzień, życia na ulicach brak i o to chodzi i dlatego warto tak rano wstawać. Przez Marki rozkręcam się i zatrzymuje prawie na każdym skrzyżowaniu. Poprawiam w międzyczasie torbę, światełko, licznik. Niepotrzebnie jadę parkiem Młocińskim, bo obok zrobiono już nowy dywan asfaltu, na ul. Rolniczej z wiatrem, patrzę, że jest okazja poprawić, "zrekordowić, uszosować" swoją średnią, podnieść ją do najwyższej próby. I tak cały wyjazd do Jabłonnej upłynął pod znakiem spoglądania i patrzenia jak wspina się i rośnie, 28,2,28,5,28,7.28,9,28,7,29,1,29,3,29,5,29,6 29,5, 29,8 km/h na dystansie 116 km. A później już spokojnie, przez miejskie przestrzenie, nie mam zamiaru szlifa pogłębić, jeszcze bolą mnie żebra i uraz mam do przedniego hamulca.

Wilki–Górki

Wzdłuż Wisły na Secymin.

Wisła w NDM

Wilki–Górki

Wzdłuż Wisły na Secymin.

Wisła w NDM
- DST 140.00km
- Czas 04:51
- VAVG 28.87km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 czerwca 2019
Kategoria Kółka do 150 km, Serwisy
Nocny patrol Góra Kalwaria
Bardzo przyjemna noc, jechałem bez planu na południe, może dojadę na most Siekierkowski, później Gassy, a później wykręciłem w DK i do Kalwarii, żeby pętla była kompletna. Ciepła noc, cały czas na krótko, księżyc w fazie 3/4 oświetlał znakomicie, zero incydentów z psami, minęły mnie dwa samochody.
Na Revolcie przemknęło 10.000 km.

powrót, zbliżam się do mostu Siekierkowskiego

Góra Kalwaria, kontrola oświetlenia.
Na Revolcie przemknęło 10.000 km.

powrót, zbliżam się do mostu Siekierkowskiego

Góra Kalwaria, kontrola oświetlenia.
- DST 125.00km
- Czas 04:00
- VAVG 31.25km/h
- Sprzęt Giant Revolt
- Aktywność Jazda na rowerze