Informacje

  • Wszystkie kilometry: 133478.10 km
  • Km w terenie: 1081.00 km (0.81%)
  • Czas na rowerze: 253d 16h 04m
  • Prędkość średnia: 21.54 km/h
  • Suma w górę: 5656 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tomek1973.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Trasa ponad 200

Dystans całkowity:7921.00 km (w terenie 57.00 km; 0.72%)
Czas w ruchu:288:51
Średnia prędkość:24.27 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:226.31 km i 9h 19m
Więcej statystyk
Wtorek, 23 lipca 2019 Kategoria Ekskursja, Trasa ponad 200

Ekskursja mazowiecko – podkarpacka cześć 1 (GV)

Wyjeżdżam po godzinie 8.00, w planie mam dojechać w okolice Św Katarzyny, gdzie znalazłem nocleg na prywatnym polu namiotowym u podnóża Łysicy. Jest to pierwszy wyjazd rowerowy, na którym obładowany jestem dodatkowym bagażem: materac, śpiwór, namiot, przez pierwsze kilometry przyzwyczajam się do innego środka ciężkości roweru i ciężaru. Test na podjeździe pod stromy wiadukt kolejowy, ledwo co, źle to wróży, ale póki co, przede mną 150 km po płaskim, czyli będę miał czas przyzwyczaić się. Do Kalwarii nie włączam nawet Garmina, droga znana, mogę jechać z zamkniętymi oczami, podjazd na ulicy Lipkowskiej i skręt w kierunku Warki. Płasko, idealna równina w rozkwicie, sporo sadów, nawet ładnie, jestem tu pierwszy raz, przyjemnie jedzie mi się, wybrałem najmniej używany asfalt jaki można było znaleźć na mapie z dozwoloną opcją szutrowo-brukową. W mieście Czarneckiego robię pierwszy postój, pogaducha z parą rowerzystów z Włoch, zdjęcie i dwa obroty wokół rynku, szukam wyjazdu na most nad Pilicą, wzdłuż której teraz będę jechał, całkiem przyjemną szutrówką i starym popękanym asfaltem. Trzęsie, nosi rowerem, i odpada lewy bagaż, szczęśliwie nic mnie nie wyprzedza w tym momencie, pękło gumowe kółko amortyzujące drgania sakwy, takie nic, wyciągam taśmę i obklejam grubą warstwą, zawijam w dwóch kierunkach, na tyle skutecznie, że naprawa jest wystarczająca do końca wyjazdu. Później przeważają coraz bardziej szutry, w końcu wjeżdżam w nową, szeroką, dobrze utwardzoną drogę leśną na której zmieściłoby się cały peleton, drogę zagradza szlaban z zakazem wjazdu dla wszystkich oprócz ALP. Wiatr mam z serii tych pomagających, pruję środkiem, na cyferblacie dobrze ponad 30 km, słychać przyjemny odgłos kamyków odbijających się od aluminiowej ramy, między drzewami widzę zaparkowany radiowóz straży leśnej, czekają na ofiarę co to pokusi się i skorzysta z ich własnej drogi. Po paru kilometrach słyszę jak jadą za mną, wyprzedzają, oglądają mnie ze swojego szklanego akwarium, kiwam im zawczasu sygnalizując pokojowe zamiary. Wolno odjeżdżają, później dociskają gaz i powstaje za nimi obłok kurzu.
Dalej na Radom, odcinek, który jest do poprawy, nie będę się pastwił, ale ten fragment to było czyste zło i na tym stwierdzeniu poprzestanę, nie rozwijając tematu. Za tym miastem DK 7 ma szerokie pobocze, z którego korzystam, zaczynają się już małe górki, które w okolicach Szydłowca przechodzą w łagodne, ale długie podjazdy. W zabytkowym rynku robię sobie dłuższy postój, odpoczywam, zbliża się już 17.00 i bardziej niewiadoma część drogi, zamierzam jechać w kierunku południowym przez kompleks leśny w kierunku Bliżyna, a później przeciąć rezerwat przyrody Świnia Góra. Nie wiem jakiej jakości drogi czekają mnie.
Odcinek do Bliżowa asfaltowy, przez las, cały czas bez ulgi pod górę, nachylenie jest łagodne, ale ciągnie się 11 kilometrów, trudno zorientować się w gęstym lesie, nawet sprawdzam, czy to hamulec może tak mnie blokuje. Do Ubyszewa tak zamulam, pnąc się w rezultacie na 136 metrów (358 m. n.p.m.) wyżej niż Szydłowiec (222 m. n.p.m.). Później w dół i hamowanie na skrzyżowaniu z DK 42, którą przecinam i w ciągu paru minut tracę wcześniej zdobytą wysokość. Dalej wąskim, uroczym asfaltem w kierunku Rezerwatu Świnia Góra. Pozostało 17 kilometrów do Zagnańska, po wjechaniu ponownie na ponad 300 metrów czeka mnie zjazd wąską drogą dynamicznie przechodzącą z szutru w asfalt i odwrotnie. Wyrwany asfalt wzdłuż drogi, rozrzucone kamienie, a co paręset metrów woda spływa w poprzek drogi, jestem w gęstym lasie, ogromne, wiekowe buki. Zjazd stromy, łatwo się rozpędzić, cisnę hamulce, wkrótce będzie jeszcze gorzej bo to wszystko zakończy się 5 kilometrowym odcinkiem starego bruku, w który na dobre zdołał wgryźć się śliski mech.
Za Zagnańskiem pozostało około dwadzieścia parę kilometrów jazdy na wschód, podjeżdżam kolejną górkę, druga już serpentyna. Za zakrętu wyłania się szlaban, a za nim stoi podminowany, z nerwem na wierzchu wartownik, który informuje mnie, że droga zamknięta, i jest własnością kopalni kamieni jakiś tam, i że dalej nie pojadę. A jak dojechać do Św Katarzyny to on nie wie, radzi żebym zjechał do najbliższej miejscowości i pod kościołem zrobił wywiad. W trakcie tej rozmowy przejechały ze trzy wyładowane kruszywem wywrotki, stękają, zgrzytają, jęczą wydają metaliczne odgłosy z wysiłku. Widok ten przekonał mnie ostatecznie, zawracam i dzida w dół, na zjeździe suszę tony potu wcześniej wyciśnięte w tym miejscu. Cudem informuje się, że objazd kopalni owszem jest, 7 kilometrów szutrem, z mnóstwem zakrętów, prawo, lewo, później też lewo i dwa razy w prawo. Trafi Pan. Ustawiam Garmina na azymut, jak mniej więcej jechać, południowy wschód. Poszło sprawnie, wkrótce nagrodzony jestem widokiem masywu Łysicy do którego zbliżam się. Nocleg, polecam, jest to jedyne pole namiotowe w tym miejscu, wszystko wykonane własnym pomysłem, ale bardzo gościnie.

AvaSpeed: 23 km/h, 
Max Speed: 57 km/h
Marki, Warszawa, Góra Kalwaria, Warka, szutrem wzdłuż rzeki Pilica, Jedlińsk, Radom, Szydłowiec, Zagnańsk, Św Katarzyna.



Cześć pierwsza: Góra Kalwaria – za Radom


Część druga: Radom_ Św Katarzyna



Most Siekierkowski, wtorek godzina 9.30, pierwsza godzina jazdy. 


Szydłowiec, dłuższy postój, tutaj zjadam resztę kanapek z miodem.


Przecinam rezerwat leśny Świna Góra, jest po 18.30.


Wokół masywu Łysicy





  • DST 242.00km
  • Czas 10:30
  • VAVG 23.05km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 maja 2019 Kategoria Trasa ponad 200

Podlaska włóczęga, Goniądz

Zaczynam o 6.00 rano w Małkini, jest lodowato. Jadę. Nad krajobrazem przetaczają się nisko zawieszone chmury. W oddali na wschodzie widać, nieskazitelną płaszczyznę nieba, nieprzeciętą żadnymi stratusami, cirrusami, gładką i czystą jak szkło. To zapowiedź słonecznej pogody, ogrzania skostniałych rąk i stóp, i przyjemności z jazdy na którą przyjdzie mi czekać aż do południa. A póki co jest zimno i wilgotno, nałożyłem na siebie wszystko co miałem, nawet pancerną przeciwdeszczową kurtę Bitwina, podszytą od wewnątrz gumą. Czeka mnie jazda pod wschodni wiatr, na Podlasie, z którym miałem swoje porachunki, nie zdobytą, a dawno zaplanowaną gminę Goniądz i przejażdżkę carską drogą. 
Dzisiaj mamy zwykły, roboczy dzień, nie niedziela, żadne święto, ludzie wyjechali do pracy i zostawili szeroko otwarte bramy, kręcę uparcie, wiatr spycha mnie, a co jakiś czas znudzony pies wyczuwa moją obecność, biegnie jazgocząc przez długie podwórko. Cieszy się, że ktoś przerwał jego samotność i monotonię dnia, z radości wściekle ujada. Słyszę jak uderza łapami o asfalt, jest już przy tylnym kole. Niechętnie muszę przyspieszać, dociskać prędkość. Tak mijają mi pierwsze poranne godziny, rozgrzewam się, przełamując ten wschodni chłód znad łąk i pól uciekając przed lokalną psiarnią, krętą drogą z rozsypanym piaskiem na poboczach. Wiozę dwa, wypełnione zimną wodą bidony, pomimo umykających kilometrów nie mam ochoty pić. Patrzę na horyzont, czekam kiedy przybliży się ta gładka, bezchmurna część nieba, i w końcu ogrzeję się w promieniach słońca i zrzucę z siebie ciężar ubrań.

Od Waniewa nad Narwią jadę nowym wariantem, do Tykocinia docieram o godzinie 12.00, zwiedzanie z pozycji siodełka, posiłek, relaks, w dalszą drogę wyruszam o 13.30, już w słońcu, zrzucam z siebie szmaty, które ratowały mi życie na ranem, wjeżdżam w GreenVelo, wijące się równolegle do Narwi. Wiosna w pełni, w mieście nie ma takich kolorów, przestrzeni. Przekonałem się, że szutry mają wiele oblicz, różnią się kolorem, sypkością, odpornością, w jednych szybko zapadam się, rzuca kołem jakby całe powietrze z niego uszło, po innych mknę nadsłuchując jak drobne kamyczki odbijają się od aluminiowej ramy. Widokowo, turystycznie jadę na północ tym razem, w Strękowej Górze przecinam Narew po raz ostatni i wjeżdżam w otchłanie leśne Biebrzańskiego Parku Narodowego, carską drogą, cały czas lasem, przez 40 kilometrów, czuć bliskość rzeki, dzikość, na poboczu leży truchło psa, wilka, bardziej podobny do wilka. Trochę robi się nieswojo, małe obyciem mam z taką ciszą, przestrzenią i pustką. Parę kilometrów przed Goniądzem przecinam jakąś ruchliwą DK, nie znam numeru, nieważne, nieistotne, i tak tamtędy nie pojadę za bardzo ruchliwa i hałaśliwa, wielkie diesle przewalają się z łoskotem. Wolę dookoła przez małe pagóreczki, wąskie asfalty, w okolicach starych drzew, boczną drogą zmierzam do Moniek, gdzie czekam na pociąg Regio Podlasie.  



Narew, w okolicach Strękowej Góry.


lokalnie po mazowszu


podlaskie wyzwania


i spokój i cisza


i uroki ostrych zakrętów


Talk Talk - Colour of Spring,  


bez pól rzepaku nie ma wiosny


GreenVelo do Tykocinia


i sam Tykocin




betonowe osłony drogi, znane z dzieciństwa, zapomniane


okolice Narwi


Nieczynny most na Narwi, z zakazem wchodzenia. 


carska droga


przetaczam się z południa na północ Biebrzańskiego Parku.


przystanek



  • DST 215.00km
  • Czas 08:22
  • VAVG 25.70km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 maja 2019 Kategoria Trasa ponad 200

Wyprawka Kurpiowska

Chciałem poznać rozległe tereny północnego Mazowsza, o których rzadko kiedy wspomina się, zaludnienie niewielkie, a na sporym obszarze dominują lasy, piachy, błota i bagna. Spodziewałem się popękanych asfaltów, piaszczystych dróg, szutrów i malowniczych widoków, trasa wiodła dolinami Bugu i Narwi w ich dolnych biegach, aż do połączenia w Serocku i nie zawiodłem się. 
Przede wszystkim był to wyjazd w nowe rejony, a to zawsze jest ciekawsze niż powielanie tych samych kilometrów. Trasa bardzo urozmaicona, za Nowym Lubieniem kończy się asfalt, trasa wiedzie w "bliskości" rzeki, którą można oglądać na wyciągnięcie wzroku, gdy ta tworzy kolejne zakole, to żwirówka wygina się naśladując jej bieg. Delikatnie pofałdowany teren zapewniał niepowtarzalne widoki na rzekę ze skarp. Do poprawy jest odcinek Puszczy Białej, za dużo elementów piaszczystych, leśnych. Po przecięciu jej ze wschodu na zachód dostałem się w rejon przyrzecznych wsi, które połączone były ze sobą wąskim, krętym asfaltem, a niekiedy piaszczystą drogą, z luźnym, sypkim piaskiem, w którym opony zapadały się po obręcze. Wyschnięta droga, nie pada już 3 tydzień, na szutrach piach rozbity przez działanie słońca i brak deszczu, przejeżdżające samochody podnoszą tumany kurzu. Patrząc na horyzont widać gdzie przebiegają w polach drogi zaznaczone przez obłoki wznoszącego się piachu. Południowy odcinek rundy mam z wiatrem. 


Tuchlin, nad Bugiem, ulubiony odcinek,


Okolice Długosiodła, krzyż poświęcony powstańcom styczniowym.


Narew


Po przejechaniu paru metrów, zatrzymałem się...


takich odcinków było więcej...


były też takie na których osiągnąłem szczyt zwątpienia.


Narew w dolnym biegu,


puenta wyprawki Bugonarew po połączeniu, z mostu w Serocku.




Mapy dzielone na 3 części:



  • DST 201.00km
  • Teren 42.00km
  • Czas 08:22
  • VAVG 24.02km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 Kategoria Trasa ponad 200

Zdobyć Hel i wrócić

Dziś mam w planie trasę na północ, wzdłuż zatoki, może jak się uda to na Hel. Rozpoznanie trasy mam słabe, ściągnąłem ślad od uczestnika BS, jak przejechać przez trójmiasto, ale pokazuje odwrotnie niż jadę, a odwrócić trasy nie da się na moim Garminie. Do Mikoszewa lecę ścieżką rowerową wzdłuż mierzei, ukrytą w głębi lasu. Tam nie znajduję bankomatu i na prom dostaje się "służbowo", tak jak za czasów PRL, jednak pewne chwyty są uniwersalne i ponadczasowe. Do Gdańska lecę asfaltową ścieżką wzdłuż DK 501, w samym mieście improwizuje trochę ścieżką, trochę 3-pasmówką, godzina 11:00 ruch nie za duży. Posiłkuje się tym śladem, od czasu do czasu rzut oka na Bałtyk w okolicach Sopotu, Gdyni. Dalej już Rumia, Reda, jadą dwupasmówką a przede mną i za mną złowrogo pomrukują silniki diesla, te małe i te większe. Szczęśliwie i bez frajdy docieram do skrzyżowania, gdzie uciekam przed ruchem na DK 216, z poboczem i solidnym, krętym podjazdem na start, do Władysławowa. Tam rozpoczyna się brukowana ścieżka na sam Hel. Półwysep robię pod wiatr. Do Gdyni wracam pociągiem, jest 19.00, ostani prom na mierzei odpływa o 22.00, jadę na "oko", nie wiem ile czasu może zająć przebijanie się przez miasto i dalsza droga, zaczyna kropić, przez miasto trzymam tempo, styl jazdy nerwowy. Jakoś udało się, na wylocie z Gdańska na Orlenie wciągam 1l coli za jednym podejściem, zapomniałem zaopatrzyć się w picie i szkoda mi było czasu na poszukiwania. Jest już ciemno, noc rozpoczęła się na dobre. Wracam tak samo, DK 501, nową asfaltową ścieżką, i dobrze, jacyś kretyni wyprzedzają się na pełnym gazie. W nocy wszystko wygląda inaczej, droga dłuży się, jadę pod presją uciekającego czasu a wraz z nim odpływającego ostatniego promu. Na przeprawie jestem o 21:10, a do Stegny jadę asfaltem, ale ruch jest już znikomy, w zasadzie przez pierwsze kilometry nikt mnie nie mija bo dostać tutaj można tylko się promem.


Hel zdobyty


droga przez półwysep

140 km na sam Hel, czas: 5:21H,
  • DST 203.00km
  • Czas 09:14
  • VAVG 21.99km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 lipca 2018 Kategoria Trasa ponad 200

Do miasta L na Lubelszczyźnie.

Wykorzystałem sprzyjający wiatr i udałem się do miasta L na Lubelszczyźnie. Właściwie jest tam o wiele bliżej, ale przetoczyłem się szerszym kółkiem i ogarnąłem równinę mazowiecką i płaską część lubelskiego. Krajobrazowo to jazda jak po patelni, monotonia krajobrazu taka, że spoglądałem na licznik, czy przesuwam się jeszcze do przodu. Dla potwierdzenia parę fotografii.Ciekawsze tereny w okolicach jeziora Siemień, za Parczewem. Asfalty którymi jechałem to 95% drogi gminne, całkiem znośne, zdarzyło się parę takich fragmentów, które zafundowały mi terapię wstrząsowo-uderzeniową, ale były też i nówki, jeszcze nie zdarte. Do Siedlec całkiem przyzwoita droga, fajna pętla, alternatywa dla Gass i Kampinosu. Tym bardziej, że w Gassach to obecnie jakiś wąż poluje.


Mokobody: dystans:85 km, czas:3,04 h AvG: 27,78 km/h, godzina:8:26


Drugi pomiar: dystans: 124 km, czas:4:24H, AVG:28,13 km/h. Dolina Liwca, okolice Szydłówka.


Strefa Siedlec.

Okolice skrzyżowania z DK2

FINISH do L_Wincentów:
dystans:243KM, czas: 8H:51min, AVG:27,1Km/h, godzina: 15:43, brutto upłyneło czasu: 10 h i 51 minut.



  • DST 243.00km
  • Czas 08:51
  • VAVG 27.46km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 maja 2018 Kategoria Trasa ponad 200

Olsztyn_Warszawa, szutrem, brukiem i asfaltem.

W Olsztynie jestem już o godzinie 8.40, pogoda zgodna z zapowiedzią, wiatr tak jak spodziewałem się i planowałem. Pozostało tylko kręcić i cisnąć na południowy wschód, trasą poprowadzoną przez wielki las ciągnący się, aż do północnych granic Nidzicy, a później przez pola Mazowsza. Robię kółko po reprezentacyjnej części miasta, nigdy tutaj nie byłem, poznaje miasto na szybko z perspektywy siodełka, robi wrażenie trochę ciężkiego, wielkie po nieniemieckie gmachy dominują w architekturze, szybko znużony, po godzinie kieruję się w stronę "dziury z miasta".
Pominąłem jazdę próbną i zabrałem nowe buty SPD, trochę za mocno trzyma sprężyna, reguluję, wpinam, wypinam, chyba jest lepiej, ale lepiej nie było, wkrótce miałem o tym się przekonać. Szybko już za miastem wjeżdżam w wielki las, droga wąska, kręta, rośliny takie, że zapiera dech z wrażenia. Ukształtowanie terenu różnorodne, czyli raz w górę, później w dół, dla rowerzysty bujającego się po mazowieckiej równinie to atrakcja. Im bardziej zagłębiam się w las, gęstnieje atmosfera, jest wilgotno, światło rozbite przez korony drzew, tworzy refleksy, odgłosy lasu potęgują się, a za drzew wyłaniają się jeziora, i trwa to kilometrami. Długość drogi leśnej to około 45 km, ze śladów ludzkiej bytności to minąłem dwie leśniczówki, ośrodek wczasowy i z dalszej perspektywy na końcu polany wieże neogotyckiego kościoła. Jakość drogi raczej fatalna, cały czas czujna jazda, zjazdy na tyle strome, że można było nabrać prędkości, ale w dolinkach często asfalt w formie szczątkowej, z wielkimi dziurami, lejami i z wszystkim co mogło się wytworzyć od lat 70-tych, kiedy to był wylany. Nie jest to dla mnie problemem bo jeżdżę turystycznie i na przełaju, a to zobowiązuje znosić trudy zapomnianych dróg. W takich okolicznościach przyrody, mści się fuszerka z wcześniejszą regulacją SPD. Rozpędzony na zjeździe, nagle kończy się asfalt i wpadam w piach, szybko tracę prędkość, coś tam robię dla utrzymania równowagi i gdy już udało mi wyhamować, ten cholerny but zakleszczył się, a sprężyna trzyma na zawsze, przechlam się i lecę na glebę, na szczęście tutaj brak asfaltu pomaga i miękko ląduje na piachu i trawie, bo w taką formę przeszła niespodziewanie moja trasa. Uwalniam nogę z buta i od drugiej strony rozkręcam platformę, żeby poluzować sprężynę. Szczęście, że tutaj i teraz uwidocznił się ten problem.
Pierwsze miasto to Nidzica, krótki popas na Orlenie, mam wykręcone około 60 km i minęło już 2,49 minut jazdy. Godzina podaje z pamięci to zbliżająca się 14:00, straciłem sporo czasu na regulacje, reperację tego nieszczęsnego zapięcia. Dalsza droga to super serwisówka do Napierek, nowy asfalt w jakości lotniskowej, dobrze wyprofilowana, sporo zjazdów, wiatr w plecy, prowadzi wzdłuż S7, przeskakuje wiaduktami ze strony lewej na prawą, najlepszy asfalt roku. Tutaj też pada rekord prędkości na trasie, 15 km długości  i tylko 2-3 samochody, jadę i sam nie wierzę, że to się dzieje i może tak być. Później Mława i dalej dobrze znane tereny mazowieckiej równiny.


Napierki, serwisówka Nidzica-Napierki. 


45 km, mniej więcej takiej jakości i szerokości asfalt...


...ale był też bruk.



GPS odpaliłem za granicami Olsztyna i trasa 235 km, dodatkowo przejechałem tego dnia:
12 km na dworzec 
22 km kręcenie po Olsztynie + wyjazd do granic miasta.






  • DST 269.00km
  • Czas 10:40
  • VAVG 25.22km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 sierpnia 2017 Kategoria Trasa ponad 200

Podlaskie bagna i mosty

Trasa poza drobnymi modyfikacjami jest powtórką trasy z wycieczki  kraj mlekowity, inny był punkt docelowy, ale trasa w 95% taka sama. Trasa taka sama, ale klimat inny, tereny rolnicze cyklami zmieniają swój charakter, wtedy przyroda w fazie rozkwitu, teraz wszędzie tumany kurzu wzbijane przez kombajny, traktory, którymi mkną na pełnym gazie dzieciaki. Spojrzałem, a tam za kierownicą synek farmera maksymalnie 12-13 lat. Atmosfera pracy, trochę tak głupio, tak się przejeżdżać siedząc pomiędzy dwoma  kołami, ale każdy ma jakieś to swoje życie.  O ulicę księżycową to na pewno bym się nie zapytał. 
Pomosty nad Narwią w okolicy Waniewa polecam każdemu, kto mieszka w przeludnionej części Polski. Nie określiłbym tego miejsca jako oaza ciszy i spokoju, raczej jako wyższa forma pustki. Mocno wiało i fajny był szum trzcin. 
Później zmieniam plan, odkładam wizytę w Tykocimiu na inny czas, coś mnie rozleniwia, ruch samochodowy jakiś większy, dla spokoju wybieram super trasę łącznikową Green Velo do Białegostoku. Jakość asfaltu dużo lepsza niż drogi krajowej biegnącej równolegle, niestety mam wrażenie, że jeśli buduje się w Polsce drogi rowerowe to będą to inwestycje nietrwałe. Nikt nie będzie o nie regularnie dbał, a budując robiono zapewne spore oszczędności, zdarza się, że 2-letnia droga, a nierówności i fale spore np widoć to na DDR wzdłuż trasy toruńskiej na Żeraniu i CH M1.
Białystok bez rewelacji, docieram DDR na Dworzec PKP, pamiętam go z kadru filmu "Wielki Szu", dworzec i atmosfera identyczna, widocznie są rzeczy ponadczasowe i niezmienne. 


Relaks w Waniewie.


samoobsługa, promy przez Narew.


Tak mniej więcej prezentowała się cała droga. Rozległe łąki dzielone wierzbami i zaklęte zakręty.


Klimatyczny odcinek za Czyżewem, zakręty i wierzby


za Czyżewem dalej


Podlaskie bruki, na szczęście nie było tego za dużo. 


Gdzieś w Polsce. Takich miejsc są tysiące.


i takich skrzyżowań są miliony.


Białostocka sobota.

Mapa:
Marki_Waniewo
Waniewo_Białystok

Dane:
Wyszków: dystans:41 km, czas 1 h:19min, avag: 30,8 km/h.
Brok: 80 km, czas 2 h:35 min, avag: 31 km/h.
pierwsze 100 km: czas: 3 h:13 min: avag: 31 km/h.
Waniewo nad Narwią: dystans:186 km, czas 6 h: 18min, avag 29,6 km/h.

Dane końcowe obejmują włóczęgę po Białymstoku i dojazd do domu z Wawa wschód: 237 km, 8H:51 min
(czas w ruchu dane licznika).

  • DST 237.00km
  • Czas 08:51
  • VAVG 26.78km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 lipca 2017 Kategoria Trasa ponad 200

długa prosta do Torunia, wzdłuż Wisły

Nie śpię już pół godziny przed wyznaczonym czasem, po raz pierwszy wszystko spakowane i przygotowane, czeka zamocowane do kolarzówki koło wyjściowych drzwi. Do zrobienia została kawa, kanapka, klucze do kieszeni i start. Szary poranek, pochmurno, to dobry znak, może uda się przemknąć przed burzowymi frontami. Rzadko jeżdżę podobne dystanse, towarzyszy mi trudna do uchwycenia radość, pomimo, że na początku przedzieram się drogą dobrze znaną z codziennych dojazdów, chodnikiem wzdłuż trasy DK8, jest dopiero 4.00 rano, a ciężarówki suną sznurem w obie strony, buczą złowrogo na niskich obrotach diesla. 
Do skrzyżowania z DK 50 w okolicach Kamionu jadę już trzeci raz, droga znana to i mija szybko. W Arciechowie robię modyfikację trasy i opuszczam DK 575, skręcam w lokalny asfalt zgodnie z drogowskazem "WULKANIZACJA TIR 500 M". Do Płocka jadę przez Suchodół, Życk Polski, Nowy Troszyn, wąskim, wijącym się asfaltem, droga poprzecinana niezliczonymi skrzyżowaniami, lokalne klimaty, dolina Wisły, stawy, szuwary, wierzby we wszystkich możliwych odmianach, łąki, płasko, typowe Mazowsze, jak z fotografii Edwarda Hartwiga. Asfalt o szerokości na jeden samochód, na zakrętach uważam, pilnuję prawej strony. 
Płocka też byłem ciekaw, jestem tutaj drugi raz, ale wtedy nie zdążyłem obwąchać miasta, tylko zapamiętałem panoramę z mostu. Dzisiaj pokręciłem się po rynku, zdziwiony jestem, że dopiero otwierają bary typu Kebab. Dla mnie to już jakby połowa dnia, 130 km wykręcone, godzina 9:00 z minutami, (netto: 4 h:40 min). Jeść się chce, zresztą to okazja, później czekają mnie tereny raczej o małym zagęszczeniu ludności i sklepów. W końcu wpakowuję się do "Żabki" z rowerem, łapię zapasy picia, i białą bułę, którą przeżułem na wzgórzu tumskim oglądając efektowną panoramę Wisły. Ruszam 10:35, podoba mi się wyjazd z miasta, wygodna ścieżka DDR, szeroka, bezpiecznie toczę się w dół, by po chwili piąć się w górę. Kolejne punkt do odhaczenia to Dobrzyń nad Wisłą, dzielą mnie jeszcze do niego 32 km. Małe miasteczko, zamyka się w przestrzeni dwóch-trzech klimatycznych zakrętów. Dodatkowo, poza planem, zjeżdżam serpentynami nad molo, przystań. Rzeka powala swoją wielkością, osiąga tutaj maksymalną szerokość, chciałoby się napisać, że nie widać przeciwległego brzegu, ale aż tak dobrze to nie jest. Sprawdzam godzinę, 12:00, no to trzeba się spieszyć, pociąg powrotny 16:58. Tutaj zamierzam zjechać z DK na lokalne szutro-asfalty, ale dwa razy wtopiłem, właściwie to dosłownie, droga skończyła się na podmokłych łąkach. Takie drogi zawsze wyglądają obiecująco, ale to loteria. Niekiedy leci się super asfaltem, z zerowym ruchem aut, bez nerwów, i widoki ciekawsze, a czasami takie drogi kończą się na ostatnim zakręcie. Co najgorsze ten koniec jest zawsze stopniowalny, czyli jest dobrze, później gorzej, źle, beznadziejnie i zryte pole, a pod czachą gotuje się ze złości. Teraz to już gonię uciekający czas, udziela mi się panika, wracam na DK i dociskam w kierunku Włocławka, nie odpuszczam, kręcę nawet na zjazdach, ale w korbach na najmniejszym biegu czuję luz, przerzucam wyżej, jest też, jeszcze wyżej jest ok, ciągnie równo. Oglądam kasetę kręci się zataczając falę, jakby tańczyła, trudno, może wytrzyma, to dopiero ostrzeżenie.
Od Włocławka już tylko mi się szczęściło. Nie muszę pakować się do miasta, zaraz za tablicą powitalną wykręcam na północ, w kierunku przeprawy promowej przez Wisłę, którym dostanę się do Nieszawy i na właściwą stronę rzeki. Ten odcinek jest zdecydowanie najlepszy, duże lasy, super asfalt, małe hopki, siadam po chamsku na kole dwóch kolarzy w trakcie treningu, i tak lecimy, na szczęście nie za szybko. Chłopaki dają zmiany, ja konsekwentnie tkwię na kole. Co robić, tak wyszło, 200 km gdzieś mi minęło po drodze. Motywacja do utrzymania się za nimi jest duża, obliczam, że jeśli źle wyliczę czas to utknę na godzinę czekając na prom, ze zmęczenia nie mogę przypomnieć sobie o której odpływa ta szalupa. Na którymś podjeździe zostaje w tyle, skończyła mi się woda już dawno temu, i nie mam jak zatankować, chłopaki niedługo robią stopa, mijam ich, machamy, pozdrawiamy itd. Jeszcze z 10 km i pojawiają się z naprzeciwka samochody, raptem 3 auta, czyli ruch zagęścił się, no tak rozumiem, właśnie prom odpływa. Wykręcam ostatnie kilometry i zakręty, pod koniec podjazd i coś w rodzaju bezsensownego kółka przez las, chyba omijałem przeszkodę. W końcu jestem, z drugiego brzegu na kontemplowanie panoramy Nieszawy mam jakieś 40 minut, i dobrze bo miasto z tej strony jest ciekawsze, z daleka wygląda bardziej malowniczo rzucone nad brzegiem rzeki z zabytkowym kościołem, ceglany, późnogotycki, możliwe, że jeszcze krzyżacki. To płynąłem, a teraz znowu jadę teraz do Ciechocimka, od komentarzy powstrzymam się ponieważ oferta miasta nie obejmuje jeszcze mojego rocznika, czyli mówiąc językiem współczesnym, angielszczyzną nie jestem targetem, ludzie wałęsają się po promenadzie i wysiadują po kawiarniach gdzie raczeni są tandetną muzyką sprzed dwóch trzech dekad. Na mnie działa to przygnębiająco. Na moście w Toruniu jestem o 16.05. 


Pierwszy przystanek most nad Bzurą.


Lokalny asfalt w Arciechowie.


Wzdłuż wału, strzała do Płocka.


Fetysz kamienny, okolice Płocka.


Pole, w tle Petrochemia Płock.


po godzinie 9 parę minut, tutaj również petrochemia jest w tle.


Dopływ Wisły w Biskupicach


Dobrzyń nad Wisłą, panorama 


Nieszawa, czekając na prom


U celu, godzina 16:05.
Mapa trasy: cz1 Marki_Dobrzyń nad Wisłą:
Mapa trasy cz2: Dobrzyń Nieszawa
Niestety zapis Nieszawa Toruń skasowałem niechcąco, ciągle uczę się Garmina.

Dane:
Most Północny: 44 minuty
Czosnów mijam S7: 1h:27min
Most nad Bzurą: 2h:46 min
Dobrzyków: 4h:11 min
Płock Most: 4h:41 min (wjazd okrężną drogą, ponownie startuje o 10:35 po popasie na wzgórzu tumskim)
Dobrzyń nad Wisłą: 6h:06 min (około 12:00)
Włocławek, wykręcam na Nieszawę: 7h:05 min
Nieszawa: 8h:07 min o godzinie 13:40 (jestem na miejscu, czekam na prom do 14:15)
Toruń: 9h:34 min. (na miejscu 16:05)


Odczyt 1 prom w Nieszawie: 217 km, czas 8h 7min, Ava speed: 26,74
Odczyt 2 Toruń (Stare Miasto): 251 km, czas 9h 34 min, Ava speed: 26,2
Odczyt całościowy, powrót do domu z Wawa Centalna: 279 km, czas: 11:05, Ava Speed: nieistotny.




  • DST 279.00km
  • Czas 11:05
  • VAVG 25.17km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 31 maja 2017 Kategoria Trasa ponad 200

Gdy wiatr dmucha w plecy, południowy wschód mojego rewiru.

Prawda o wyjeździe jest taka, że znaczną część trasy zrobiłem przy sprzyjającym, przyjaznym wietrze. Silny, wschodni wiatr pozwolił rozwijać prędkości, jednak gdy minąłem okolice Garwolina musiałem sporo czasu poświęcać na nawigację ponieważ droga wiodła mało używanym asfaltem, często leśnym szutrem, którego jakość jest rewelacyjna w porównaniu z terenami na północ od Warszawy. Rowerem w miarę sprawnie jedzie się po nim, nie ma błota i piachu, przeważnie to biały kamyczek. Do Góry Kalwarii trasa wiślana, problemem była przeprawa przez most na Wiśle, nie chciałem w ogóle wbijać się w DK50, na most dostałem się od strony wału przez przystań dla łódek rybackich. Do Stoczka Łukowskiego na liczniku pojawiły się prędkości jakie rzadko na nim widuje, 33 kaemy w standardzie, a czasami i ponad 40. W tej okolicy pojawiają się już małe podjazdy i zjazdy, które bardzo cieszą, na Mazowszu to rzadkość. Później gdy wykręciłem na północ, w końcówce zahaczając o zachodni kierunek zostałem trochę "przeczołgany" przez czynniki atmosferyczne, wiatr uderzył w bok, tak, że trzeba było mocno trzymać barana "za rogi", Cała trasa pod zbierającą się chmurą gradową, która przed Kotuniem wylała się, zacinało mocno, wściekło się "wiatrzysko" i kręciło na wszystkie strony. Tutaj zostały już pogrzebane nadzieje, że zdążę na pociąg o 13:41. Średnia spada, ledwo co kręcę, zaczynają się bóle. Na stację docieram o 14.10, Brutto wyszło 9:02 godziny, netto 7:45 H. Czyli na postoje 1:17 H. Po przekroczeniu 140 km odczuwam już spadek mocy, coraz częściej zatrzymuje się pod byle pretekstem.


Okolice Góry Kalwarii.


Garwolińskie przełaje. Wydaje się, że w  tych okolicach jest dobrze rozwinięty system szutrowych dróg.


Zjazd i umowny początek "krwawej pętli" w Górze Kalwarii.


Wisła.

  • DST 200.00km
  • Czas 07:40
  • VAVG 26.09km/h
  • Sprzęt Giant Revolt
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 sierpnia 2016 Kategoria Trasa ponad 200

Pogranicze w lasach Horyniec Zdrój runda.

Z serii wakacyjny wyjazd. Wyjazd przed 6.00, na początek znaną trasą do Krasnegobrodu przez Szewnię i Adamów. Plusem porannych wyjazdów oprócz walorów estetycznych: mgły, wschód słońca jest też zupełna pustka na drodze. Następnie łupem pada Długi Kąt i Susiec. Tym razem skręcam na południe i przez Hutę Różaniecką jadę do skrzyżowania z DK865. Za Hutą duży kompleks leśny, przez który przedzieram się wąską asfaltową drogą. Później jeszcze trochę manewruję i w Gorajcu spotykam pierwszą cerkiew oraz ciekawy krzyż postawiony w hołdzie dla cesarza Ferdynanda z 1848 r. To chyba ślad panowania Austo-Węgierskiego. Popularna forma wazeliniarstwa w tamtych czasach, jak to zostało skomentowane w późniejszej rozmowie. Nie mieli TVP to stawiali krzyże. Droga asfaltowa kończy się i przechodzi w kamienno-piaszczystą. Podskakuje, ale założyłem szersze opony i idzie to w miarę sprawnie i bezboleśnie. Za Lubaczowem wjeżdżam w ogromne lasy lubaczowsko-horynieckie. Do Radruży droga pokrywa się z trasą GreenVelo, jedzie się wygodnie asfaltową drogą pomiędzy majestatycznymi drzewami. Przebita dętka, ale na szczęście niczego nie zapomniałem: łyżka, łatka, klej, jest w sakwie. Odpoczynek w Horyńcu. Stamtąd śladem GPS podążam do Narola i dalej do Zamościa. Z rzeczy wartych odnotowania to wspinaczka po mini płaskowyżu na którym znajdują się wiekowe stacje drogi krzyżowej. Podjeżdżam po kamienno-piaszczystej drodze, słońce daje na full, mijam poszczególne stacje, cisza, taka trochę mistyka otoczenia udziela mi się. Do Zwierzyńca jadę moim ulubionym gościńcem, przez Floriankę. Pogoda dopisała, opalenizna dopracowana, kreski ostro odcięte powyżej kolan.


Zjazd do Kranobrodu.


Okolice Suśca


Cerkiew w Gorajcu


Świadectwo Austro-Węgierskie tych ziem


Droga z serii po kamyczkach.


W lasach, za Lubaczowem. Droga z Borowej Góry do Radruża.


Fragment Green Velo.


Cerkiew w Radruży.


GreenVelo oraz droga krzyżowa. Taki mini płaskowyż a na nim umiejscowione stacje drogi krzyżowej.


jedna ze stacji.


coraz bliżej....


koło Narola.


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl